Zaczęło się od tego, że dostałam zlecenie na upieczenie sernika. Nie bylejakiego, bo dietetycznego. W masie więc były same białka, bez żółtek. A sernik miał być na 50 osób. Więc żółtek zostało mi osiemnaście...wyrzucać szkoda, więc zaczęłam kombinować. I wyszło mi, że część zużyję do wspaniałego, czekoladowego creme patisserie. Na początku myślałam sobie, że po prostu zjemy go w pucharkach jako deser, ale później przyszło mi do głowy, żeby spróbować czegoś nowego - ciasta parzonego. Nigdy jeszcze nie robiłam, no ale nie mogło to być aż tak trudne, prawda? I nie było. A efekt był przepyszny i wynagrodził mi czas spędzony w kuchni, bo najszybszy przepis to to nie jest.
Ptysi wychodzi dużo, jeżeli robicie je takie malutkie jak ja (a uważam, że takie na jeden kęs są najlepsze). Część kremu możecie zjeść jak najpyszniejszy na świecie budyń, bo też wychodzi go sporo. Jeżeli nie chcecie nakarmić całej rodziny albo przynajmniej kilku znajomych - zróbcie z połowy porcji :)
I przepis na krem, i na ciasto parzone zaczerpnęłam od niezawodnej Doroty, chociaż lekko zmodyfikowałam, ze względu na dużą ilość komentarzy o tym, że krem się rozpływa i wypływa. U mnie nic nie wypływa, jest idealnie kremowo ;)
Jeżeli nie macie szprycy to możecie nakładać ciasto łyżeczką, ptysie nie wyjdą tak ładne, ale wciąż będą pyszne. Krem można na nie nałożyć po przekrojeniu ich.
Składniki:
Na krem:
600 ml mleka
8 małych żółtek (lub 6 dużych)
100g cukru
40g mąki pszennej
60g mąki ziemniaczanej
1 łyżka ekstraktu waniliowego
100g czekolady mlecznej
2 łyżki kakao
Na ciasto:
125g masła
1 szklanka wody
1 szklanka mąki
4 jajka
Czas wykonania: 3-4h
Koszt: 15zł
Wykonanie:
Najpierw zajmijmy się ciastem. W dość sporym garnku rozpuszczamy tłuszcz w wodzie i doprowadzamy do wrzenia. Wsypujemy mąkę, porcjami, i mieszamy drewnianą lub zwykłą łyżką. Ciasto szybko się "zaparzy" i zrobi taka gęsta kluska, mieszamy, rozcierając je o ściankę garnka, aż będzie błyszczące, gładkie i nie będzie się kleić do ścianek. Odstawiamy i pozwalamy mu porządnie przestygnąć (w tym czasie możemy się zabrać za robienie kremu).
Po przestygnięciu wbijamy do kluchy po jednym jajku i ucieramy. Można to zrobić mikserem, można łyżką, wszystko zadziała. Na początku ciasto nie będzie chciało za bardzo tych jajek wchłaniać, ale cierpliwości, wystarczy porządnie ucierać. Powinniśmy otrzymać dość gęste ciasto, klejące i błyszczące. Przekładamy je do szprycy z dużym oczkiem.
Blachy wykładamy papierem do pieczenia, i szprycą wyciskamy małe gwiazdki, wielkości małego orzecha włoskiego, w dość dużym odstępie - mocno rosną. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni, i pieczemy aż ptysie urosną i się zezłocą, ok. 10-18 minut. Uwaga - jeżeli wyjmiecie ptysie za wcześnie, to opadną i nie utworzy się w nich charakterystyczna, pusta dziura w środku, więc nie spieszcie się, muszą być całe przyrumienione i suche w środku :)
Upieczone ptysie odkładamy do wystudzenia.
Krem.
W garnuszku gotujemy mleko z czekoladą, kakao, cukrem (50g) i wanilią, mieszając, aż się zagotuje a czekolada rozpuści. W miseczce ucieramy cukier (50g) i żółtka, mikserem, aż staną się białe i puszyste. Dosypujemy mąkę i miksujemy porządnie, aż nie będzie grudek. Wlewamy do żółtek lekko przestudzone, czekoladowe mleko, wciąż miksując. Przelewamy całość do garnuszka i wstawiamy na bardzo mały ogień. Wciąż mieszając, żeby nie porobiły się nam grudki, ogrzewamy masę aż zgęstnieje - powinna mieć konsystencję gęstego budyniu. Uczciwie przyznaję - mnie się oczywiście grudki zrobiły, więc zmiksowałam całość porządnie, żeby była gładsza ;) Ale tak naprawdę, to nikt w ptysiach tego nie zauważy.
Lekko przestudzony krem (wciąż ciepły lepiej się nakłada) wsadzamy porcjami do szprycy z wąską końcówką, i faszerujemy ptysie robiąc w nich dziurkę, aż wszystkie będą pełne. Można zajadać się od razu, kiedy ptysie są lekko chrupiące, albo po jakimś czasie - kiedy rozkosznie miękną. Tak lubię najbardziej :)