sobota, 30 marca 2013

Tarta truskawkowa z budyniem i galaretką


tarta truskawkowa z galaretką



tarta truskawkowa z galaretką


Poszłabym utopić marzannę, ale boję się, że odbije się od lodu. Posadzone zioła ogłosiły strajk i po wykiełkowaniu praktycznie zatrzymały się w miejscu. Za chwilę wywieszą chyba kartkę "zawołaj jak już będzie słońce, głupia". Ratuję się zapasami mrożonek - zachowanymi na właśnie taką, czarną godzinę. Wciąż mam jeszcze trochę rabarbaru i pół kilograma bobu. I jak kolejnego dnia, budząc się, prawie zaczynam płakać widząc tę zimną ciapę za oknem - ratuję się.

W wyjątkowo podłym humorze udałam się ostatnio na zajęcia, wstępując po drodze do Kauflanda po wodę mineralną i chusteczki do wiecznie cieknącego nosa. Oczom moim ukazał się niebiański widok - kilogramy i kilogramy wielkich, czerwonych truskawek. No tak, wiem, są z Hiszpanii, rosną pod folią, nie są aż tak słodkie jak nasze, polskie...ale wiecie, po takiej zimie jak obecna (ponoć przez kilka miesięcy było tylko kilkanaście [sic!] słonecznych dni!) nawet takie truskawki wydawały mi się wspaniałe. A jeszcze wspanialsze było to, że przez lekkie poobijanie kosztowały 1.99zł. Za pół kilograma. Ha! Wzięłam szybciutko dwa opakowania, dołożyłam jabłuszko, zapomniałam o wodzie (zgarnęłam colę przy kasie) a chusteczek nie było.

Jeden wykład, dwie godziny później, udałam się znów do Kauflanda. Przemyślałam moje życie i doszłam do wniosku, że cztery złote za kilogram truskawek to okazja, która się zbyt często nie zdarza, i wezmę ich więcej, żeby zamrozić. Albo zrobić dżem. Albo kisiel, albo galaretkę, albo ciasto drożdżowe, albo milion innych rzeczy które już prawie czułam w ustach.

tarta truskawkowa z galaretką

Truskawek nie było.

 Nic, pustki, wymiecione. Pan zajmujący się działem owoców tylko się uśmiechnął, pewnie myśląc o mojej świętej naiwności.

Rozesłałam smsy pełne zbulwersowania i udałam się do domu, ciesząc się, że udało mi się załapać chociaż na dwa opakowania. A wieczorem zrobiłam tartę. Na cieniutkim cieście (chociaż zazwyczaj robię grube i bylejakie), z budyniem, z galaretką, z dużą ilością truskawek. I przez chwilę mniej smuciłam się tym, że jutro znów będzie szaro, buro i śnieżnie.

Składniki:

ok. 300g truskawek
1 budyń śmietankowy + mleko do niego
1 galaretka truskawkowa

200g mąki
2 łyżki cukru
100g masła
1 jajko
Pół łyżeczki ekstraktu waniliowego
2-3 łyżki zimnej wody

Koszt: ok. 10zł? Mocno zależy od truskawek ;)
Czas wykonania: kilka godzin ze względu na tężenie galaretki.

Wykonanie:

Na początku szykujemy galaretkę zgodnie z przepisem na opakowaniu, odstawiamy w chłodne miejsce aby zaczęła tężeć, jednocześnie pilnując, żeby nie stężała na amen.

Zimne masło siekamy w kostkę. Rozcieramy je z mąką na piasek, dodajemy resztę składników (bez wody), szybko zagniatamy zwartą kulę. Gdyby ciasto było za twarde lub nie chciało się kleić dodajemy po łyżce zimnej wody. Jeżeli mamy robota z ostrzami to ciasto można po prostu posiekać i poczekać aż składniki się połączą, co zazwyczaj uskuteczniam.




Blat posypujemy dość obficie mąką. Wałkujemy ciasto bardzo cieniutko, na ok. 3mm, pomagając sobie kładąc na wierzch folię spożywczą (ciasto nie będzie kleić się do wałka). Staramy się rozwałkować ciasto do okrągłego kształtu, pasującego do naszej formy na tartę. Ciasto od czasu do czasu obracamy na blacie, żeby nie przywarło, bo wtedy klops.

Rozwałkowane ciasto posypujemy odrobinę mąką, po czym nawijamy na wałek i przenosimy na formę - nawet udało mi się zrobić jakieś zdjęcia ilustrujące ;) Kiepskie bo kiepskie - tartę robiłam wieczorem - ale są.

tarta truskawkowa z galaretką

tarta truskawkowa z galaretką


tarta truskawkowa z galaretką

tarta truskawkowa z galaretką


tarta truskawkowa z galaretką


tarta truskawkowa z galaretką

tarta truskawkowa z galaretką
 
Układamy ciasto w zagłębieniach formy, delikatnie dociskając, po czym ostrym nożem odkrawamy wystające resztki.


Widelcem dziurkujemy dokładnie spód tarty, po czym wkładamy ją na pół h do lodówki.

tarta truskawkowa z galaretką


Po tym czasie tartę wysypujemy grochem/soją/fasolą i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Powiem szczerze - ja w końcu wysypałam tę soję, bo nie wiedziałam, czy się nie upiecze, czy coś. Szkoda mi jej było ;) a cienka i podziurkowana tarta raczej się nie unosi i nie fałduje. Ale jedna krawędź tarty, ze względu na to, że forma ma je pionowe, zagięła się do środka i upiekła krzywo. Więc jednak lepiej je jakośtam zabezpieczyć.

tarta truskawkowa z galaretką


Tartę studzimy, w tak zwanym międzyczasie szykując budyń zgodnie z przepisem na opakowaniu. Odstawiamy go do ostudzenia, mieszając często, żeby nie zrobiły się grudki.

Na wystudzoną tartę nakładamy budyń, a na budyniu układamy pokrojone truskawki. Odstawiamy tartę do całkowitego wystygnięcia budyniu, najlepiej na chwilę dać ją do lodówki, zimny budyń i truskawki pomogą stężeć galaretce.

Gdy galaretka zacznie tężeć, ale wciąż jeszcze będzie płynna, ostrożnie wylewamy ją na tartę, pomagając sobie pędzlem/łyżką żeby dostała się w każde zagłębienie i wszystko ładnie pokryła.

Tartę odstawiamy do lodówki aż do całkowitego stężenia galaretki, i można już wyjmować sobie kawałek za każdym razem gdy dopadnie nas chandra ;)


tarta truskawkowa z galaretką 

Może i nie są tak pyszne jak te polskie...ale za to diablo fotogeniczne ;)

wtorek, 19 marca 2013

Chleb z ziemniakami na zakwasie żytnim

chleb zakwas ziemniaki


Dawno, dawno temu, gdy zaczynałam moją przygodę z pieczeniem na zakwasie, od znajomej dostałam przepis na chleb z ziemniakami. Na początku mocno mnie dziwił, ale bardzo przypadł mi do gustu, więc teraz, gdy powróciłam do zakwasowania, od razu poszukałam przepisu z ziemniakami. Wiem, że wydaje się to trochę dziwne, ale ziemniaków zupełnie w chlebie nie czuć, naprawdę. Sprawiają za to, że chleb jest miękki ok. tygodnia (przechowuję zawinięty w ściereczkę kuchenną) i pachnie tak...domowo, starodawnie. Kojarzy mi się z dzieciństwem.

Ciasto jest elastyczne, miękkie i dobrze się wyrabia, co dla mnie jest ważne. Nie ma zbyt dużo mąki razowej, co też ułatwia sprawę. Wzięłam ten chleb na mój kolejny pierwszy raz z zakwasem, i nie zawiodłam się - wyszedł pyszny, ładnie rósł, dobrze się kroił i jadł :)

Przepis zaczerpnęłam od Alicji, ale zrezygnowałam z drożdży i kminku które w oryginalnym przepisie były. Przez to chleb wyrasta dłużej (tj. przez brak drożdży, kminek jest mu raczej obojętny ;)) ale za to jest w całości na zakwasie, no a o to chodzi.

chleb ziemniaki zakwas


Składniki:

225g ugotowanych i zmielonych ziemniaków
2 łyżki masła
115g aktywnego zakwasu żytniego razowego
100g wody z gotowania ziemniaków
350g białej pszennej maki chlebowej (użyłam typu 650)
2 łyżeczki soli
Koszt: 3-5zł
Czas wykonania: kilka godzin

Wykonanie:

12-14h wcześniej dokarmiamy zakwas, tj. dwie łyżki zakwasu mieszamy z wodą i mąką w takiej ilości, aby otrzymać 115g i konsystencję gęstej śmietany. Zakwas jest najlepszy wtedy, kiedy wyrośnie i lekko opadnie. 

Ziemniaki mieszamy dokładnie z miękkim masłem. W misce mieszamy zakwas z wodą, mąką i solą. Dodajemy ziemniaki, i zagniatamy elastyczną, miękką kulkę. Być może będziemy potrzebowali nieco więcej wody lub mąki - wszystko zależy od tego jakich używamy ziemniaków i jak "mokry" był nasz zakwas. Dodajcie jednego lub drugiego w miarę potrzeby, ciasto powinno być miękkie, nie powinno mocno kleić się do rąk, kula położona na blacie zachowuje swoją formę, nie rozpływa się na boki, ale jednocześnie ciasto nie powinno być twarde i sztywne, bo chleb będzie zbyt zbity.

Porządnie zagniecioną kulkę wkładamy do miski, przykrywamy folią do żywności i odstawiamy w ciepłe miejsce. Zakwas potrzebuje sporo czasu żeby "przerobić" chleb - u mnie wyrastania trwają ok. 2-3 godzin. Zostawiam ciasto na tyle, żeby podwoiło swoją objętość - nie patrzę na zegarek aż tak bardzo, i wam też to polecam. Jeżeli chleb rośnie ekstremalnie wolno, to postawcie go przy kaloryferze lub wstawcie do lekko nagrzanego piekarnika (tak do ok. 35-40 stopni, nagrzewamy i wyłączamy, zamykamy). 

Po tym czasie ciasto wyjmuję, zagniatam jeszcze raz, formuję kuleczkę. Złączeniem do góry wkładamy tak przygotowany chleb do miski lub koszyczka, miskę smarujemy oliwą, koszyczek wysypujemy mąką. Przykrywamy i odstawiamy do drugiego wyrośnięcia, znów do podwojenia objętości.

Piekarnik nagrzewamy do 230 stopni, z blachą w środku. Wyrośnięty chleb "wyrzucamy" szybko na blachę (szybko, żeby nam się piekarnik nie wystudził), nacinamy ostrym nożem lub żyletką (mój ulubiony sposób), zamykamy piekarnik. Możemy dodatkowo piekarnik "naparować" - wstawić do środka blaszkę z wodą, lub spryskiwaczem popsikać ścianki, to sprawi, że chleb będzie lepiej rósł a skórka będzie bardziej chrupiąca. Pieczemy 10 min w 230 stopniach a następnie 20-30 min w 200 stopniach (zmniejszamy temperaturę), aż chleb wyrośnie i zezłoci się. Gotowy chleb postukany od spodu wydaje głuchy odgłos. Studzimy najlepiej na kratce, żeby chleb mógł równomiernie wystygnąć. Smacznego!

chleb ziemniaki zakwas

sobota, 16 marca 2013

Ptysie czekoladowo-bananowe



ptysie czekoladowo bananowe


Ptysie z ciasta parzonego, nadziane budyniem bananowym i czekoladowym. Niby nic wymyślnego, ale przepyszne i cieszyły się dużym powodzeniem na imprezie, zniknęły ekspresowo :)

Uwielbiam połączenie bananów i czekolady, uważam, że pasują do siebie niesamowicie, uzupełniają się rewelacyjnie. Mimo to część ptysiów nadziałam samym budyniem czekoladowym, a część - samym bananowym. Gdyby ktoś chciał odmiany ;) ale nie sądzę, żeby ktokolwiek z gości to zauważył, haha. Mimo, że ptysie przekroiłam na pół, a nie nadziałam jak tradycja nakazuje. Zaoszczędziło mi to sporo pracy i brudzenia kolejnego worka do nadziewania.

Porcja jest ogromna, ostrzegam. Takich malutkich ptysi wyjdzie wam kilkadziesiąt :) przepis na kilkunastu imprezowych gości. Ja akurat połowę ptysi nadziałam wytrawnie, przepis niebawem.

Składniki:

Na ciasto:
125g masła
1 szklanka wody
1 szklanka mąki
4 jajka (ja użyłam 5, bo były niewielkie i chciałam sobie ułatwić wyciskanie kremu, ale ciasto nieco gorzej zachowywało swój kształt)

Na nadzienie:

1 budyń bananowy
1 budyń czekoladowy
1l mleka
Cukier (jeżeli budynie są bez cukru)

Czas wykonania: 3-4h
Koszt: 8-10zł

Wykonanie:

W dość sporym garnku rozpuszczamy tłuszcz w wodzie i doprowadzamy do wrzenia. Wsypujemy mąkę, porcjami, i mieszamy drewnianą lub zwykłą łyżką. Ciasto szybko się "zaparzy" i zrobi taka gęsta kluska, mieszamy, rozcierając je o ściankę garnka, aż będzie błyszczące, gładkie i nie będzie się kleić do ścianek. Odstawiamy i pozwalamy mu porządnie przestygnąć.
Po przestygnięciu wbijamy do kluchy po jednym jajku i ucieramy. Można to zrobić mikserem, można łyżką, wszystko zadziała. Na początku ciasto nie będzie chciało za bardzo tych jajek wchłaniać, ale cierpliwości, wystarczy porządnie ucierać. Powinniśmy otrzymać dość gęste ciasto, klejące i błyszczące. Przekładamy je do szprycy z dużym oczkiem. 
Blachy wykładamy papierem do pieczenia, i szprycą wyciskamy małe gwiazdki, wielkości małego orzecha włoskiego, w dość dużym odstępie - mocno rosną. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni, i pieczemy aż ptysie urosną i się zezłocą, ok. 10-18 minut. Uwaga - jeżeli wyjmiecie ptysie za wcześnie, to opadną i nie utworzy się w nich charakterystyczna, pusta dziura w środku, więc nie spieszcie się, muszą być całe przyrumienione i suche w środku :)
Upieczone ptysie odkładamy do wystudzenia.

Budynie przygotowujemy zgodnie z przepisem na opakowaniu i odstawiamy do wystudzenia. W trakcie mieszamy je dość często, żeby nie zrobił się nieestetyczny kożuch, nie studzimy ich też zupełnie, bo staną się sztywne - powinny być jeszcze lekko ciepłe.

Ptysie ostrym nożem kroimy na pół. Nakładamy do nich po pół łyżeczki budyniu bananowego i czekoladowego, lub po łyżeczce jednego z nich. Możecie też poczekać aż budyń przestygnie trochę bardziej, i nakładać je ze szprycy nadając im ładniejszy kształt. Ja miałam trochę zbyt dużo roboty z szykowaniem imprezy żeby się tak bawić :)) a smaku to nie zmienia przecież. 

Po kilku godzinach ciasto ptysiowe nieco zmięknie. Jeżeli więc chcecie, żeby łatwiej się je jadło, przygotujcie je kilka godzin przed imprezą. Można przechowywać w lodówce, ale nie trzeba.

ptysie czekoladowo bananowe

środa, 13 marca 2013

Casarecce al pangrattato

makaron z bułką tartą


...czyli makaron z chlebem, no. Wymyślna nazwa, trochę mniej wymyślne danie. Ale pyszne, smakowo zaskakujące, banalne do przyrządzenia i sycące :) Przepis wzięty z książki Jamiego Olivera "Każdy może gotować", ale ja wypatrzyłam go na blogu Just Great Food. Makaron z chlebem jest połączeniem...dziwnym. Ale ten chlebek pełni tu dość dziwną funkcję - jakby zasmażki? Przyjemnie chrupie i skrzypi w zębach sprawiając, że makaron ma niesamowicie przyjemną w jedzeniu konsystencję.

Gdy dojrzałam w Biedronce (albo może to był Lidl?) ten makaron wzięłam go z myślą właśnie o tym daniu. Pozostało mi jeszcze zdobyć puszkę anchois, znalazłam ją na szczęście bez trudu w realu. Wiecie, że po raz pierwszy jadłam anchois? Tyle się o tym naczytałam i naoglądałam w amerykańskich serialach (w większości pojawia się motyw pizzy z anchois, którą jedni kochają a reszta nienawidzi ;)) że z poważną obawą otworzyłam puszeczkę. Pachniało rybio, ot. Spróbowałam nieśmiało kawałek, i mile się zaskoczyłam - na początku czujemy przyjemną słoność i umami, a dopiero później intensywny smak wędzonej rybki. Zostaję fanką anchois! 

Wprowadziłam pewne zmiany w przepisie, bo jak ta sierota zorientowałam się, że nie mam tymianku, a już świeżego tymianku to w ogóle. Zastąpiłam go rozmarynem, bo lubię jego zapach. Świeżą papryczkę chili zastąpiłam chili suszonym, bo akurat papryczki nie miałam pod ręką. Nie przepadam za mocno skoncentrowanym pieczeniem, wolę, jak całe danie jest lekko pikantne. Możecie pozostać wierni oryginałowi, albo wypróbować moje połączenie - jak wolicie :)

Składniki (na 1 porcję)

100g makaronu casarecce
2 fileciki anchois
1 ząbek czosnku
1 spora kromka czerstwego chleba
oliwa z oliwek + olej spod filecików
Szczypta chili
Cytryna
Rozmaryn

Czas wykonania: 15 minut
Koszt: 6-7zł

Wykonanie:

Makaron wrzucamy do wrzącej i osolonej wody.

Czerstwy chleb rozdrabniamy siekając go dokładnie nożem lub malakserem. 

Na patelni podgrzewamy ok. pół łyżki oleju spod filetów anchois i pół łyżki oliwy z oliwek. Pokrojony w cieniutkie plasterki czosnek wrzucamy na oliwę i czekamy aż lekko się zesmaży i zacznie pachnieć. Dorzucamy posiekane fileciki anchois i mieszamy chwilę.  Dodajemy okruszki na patelnię i mieszamy dokładnie, aż chleb cały pokryje się oliwą. Dodajemy chili i rozmaryn, mieszamy dokładnie, podsmażając chwilę, aż chleb zrobi się złoty i przejdzie zapachami przypraw. Pod koniec wciskamy ok. 1/4-1/2 soku z cytryny, mieszamy krótko jeszcze chwilę. Odcedzamy makaron i wrzucamy go na patelnię. Całość dokładnie mieszamy i podsmażamy jeszcze chwileczkę, po czym podajemy.


Na marginesie, mam już dość zimy. Wpędza mnie powoli w depresję. Już się cieszyłam, że słoneczko zaczyna wyglądać, rośliny zaczynają mi kiełkować (w tym roku posiałam okrę!), a tu znów śnieg w Krakowie...jak na złość akurat wtedy, kiedy dużo jeżdżę i chodzę...mam dość no! Wiosny mi trzeba! Rano nie mogę się zwlec z łóżka i cały dzień marzę tylko o tym, żeby do niego wrócić...chlip.

wtorek, 5 marca 2013

Pszenne razowe bułeczki na zakwasie

pszenne bułki na zakwasie


Yes yes yes! W końcu zakwasowy wypiek, z którego jestem w 100% zadowolona :) no, może w 99%...ale to i tak jakieś 70% lepiej niż zazwyczaj :) do zakwasu miałam już kilka podejść, zazwyczaj robiłam chleby, którymi zachwycała się co prawda rodzina uwielbiająca tradycyjne wypieki, ale ja tam wiedziałam, że nie jest to porządny chleb - wychodził często zbyt zbity i ciężki, nie chciał wyrastać, rozlewał się w piekarniku, no nic czym by się można pochwalić.

Ale dyskusja pod moimi ostatnimi pieczywowymi postami natchnęła mnie wolą walki - postanowiłam zrobić jeszcze jedno podejście. Ponieważ mój ostatni zakwas umarł śmiercią głodową w lodówce, a nikt z okolicy nie miał żadnego zbyt żywotnego, to postanowiłam zamówić zakwas z allegro - eksperymentalnie. Koszt niski, bo 4zł + przesyłka drugie tyle, a zgodnie z obietnicą na aukcji otrzymujemy dobry, dojrzały, trzyletni chyba zakwas. Jak wiadomo - im zakwas starszy, tym silniejszy.

Zamówiłam więc pełnoziarnisty zakwas żytni który przyszedł szybciutko, i zaraz następnego dnia wzięłam się do eksperymentowania. A w zasadzie następnego wieczora, bo ciasto na zakwas trzeba odpowiednio wcześniej dokarmić. Wstawiłam więc zakwas wieczorem, a rano zachwycona odkryłam, że urósł jak szalony - moje poprzednie zakwasy nigdy tak ładnie nie spulchniały mi ciasta! Więc jest jednak coś w tym, że zakwas to większość sukcesu...

Z nadzieją zabrałam się więc do robienia bułek, mocno ryzykownie zmieniając w zasadzie cały znaleziony przepis na swoją modłę - wywaliłam drożdże, zmieniłam mąkę na cięższą, podwoiłam ilość nasion...jakież było więc moje zaskoczenie, gdy wszystko się udało :)) następny krok to chleb - trzymajcie kciuki. A tymczasem - dzielę się z wami niezawodnym przepisem na bułki na zakwasie bez drożdży.

pszenne bułki na zakwasie


Składniki:

150g dokarmionego 12h wcześniej zakwasu żytniego
300g pełnoziarnistej mąki pszennej
100g mąki pszennej typ 650
240g ciepłej wody
1 łyżeczka miodu
1 łyżeczka soli
2 łyżki oleju lub oliwy
2 łyżki pestek słonecznika
2 łyżki siemienia lnianego
Mleko do posmarowania

Czas wykonania: 3-5h, zależy od mocy zakwasu
Koszt: 3zł

Wykonanie:

Zakwas dokarmiamy 10-14h wcześniej - powinien być konsystencji gęstej śmietany, przetrawić całą mąkę (czyli mocno wybąbelkować) i lekko opaść - wtedy jest gotowy. 150g takiego zakwasu wkładamy do miski. Dodajemy mąkę wymieszaną z solą, płynny miód (jeżeli jest skrystalizowany to można go rozpuścić w ciepłej wodzie lub podgrzać w mikrofalówce), olej, pestki, i powoli wlewamy wodę mieszając ciasto łyżką. Po wlaniu 200g wody zaczynamy zagniatać ciasto ręcznie. Jeżeli nie lepi się mocno, to dodajemy wody. Jeżeli lepi się za bardzo - dosypujemy mąki. Ciasto powinno być zwarte i nie rozlewać się na boki, prawie jak drożdżowe. Moje stworzyło zwartą kulkę. Wyrabiamy ciasto ok. 5-7 minut, po czym wkładamy je do miski lekko posmarowanej oliwą i przykrywamy folią lub wilgotną ściereczką. Odstawiamy je w ciepłe miejsce aż podwoi objętość - to może zająć od godziny aż do 2,5-3, bo zależy to od mocy zakwasu. Bez drożdży ciasto wyrasta dłużej, ale jest smaczniejsze :)

Po tym czasie ciasto wyjmujemy, zagniatamy krótko i dzielimy na 8 części. Formujemy kuleczki, układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i przykrywamy wilgotną ściereczką. Dajemy im wyrosnąć jeszcze 20-40 minut, znów - w zależności od mocy zakwasu. Moje wyrastały trochę za krótko, widać więc, że popękały trochę za mocno w piekarniku, ale to nic :)

Po tym czasie smarujemy je obficie mlekiem, nacinamy je lekko nożem lub żyletką i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 240 stopni. Na początku pieczenia chlapiemy lekko wodą na ścianki piekarnika żeby wytworzyć parę. Pieczemy 10-15 minut, aż urosną i zarumienią się ślicznie.


pszenne bułki na zakwasie


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...