poniedziałek, 31 grudnia 2012

Mleczne ciasteczka dinozaury



No i kończy się 2012, śmignął mi aż miło. Mam nadzieję, że ten rok był dla was łaskawy i wydarzyło się dużo dobrego, a nawet jeżeli nie, to że z nadzieją na lepsze wejdziecie w 2013 :)

Ja w tym roku nieco zaniedbałam bloga pod kątem ilości przepisów, i w nadchodzącym mam zamiar to nadrobić. Zamierzam też zmienić w końcu szatę graficzną bloga, więc powoli możecie mówić tej starej i brzydkiej pa-pa ;)

Na przebierankową zabawę sylwestrową zabieram ze sobą te mleczne dinozaury - pyszne ciasteczka z dodatkiem mleka w proszku. Sprawiły mi nieco trudności, ciasto nie chciało aż tak bardzo współpracować, ale tragedii nie było - na pewno zrobię je kiedyś ponownie, bo są kruche i słodkie, z wyczuwalnym posmakiem mleka w proszku, za którym przepadam, mniam! Przepis zaczerpnęłam z bloga Sweet Days.

Życzę wam więc wszystkim udanej zabawy, a w ramach inspiracji odsyłam do działu "Przegryzki" - znajdziecie tam pomysły jakie przekąski możecie zrobić dla swoich gości.

Składniki:

250g mąki pszennej
125g cukru
125g miękkiego masła
1 jajko
4 kopiaste łyżki mleka w proszku
 
Koszt: 5-6zł
Czas wykonania: 1,5h
 
Wykonanie:
 
W misce mieszamy mąkę pszenną, cukier i mleko w proszku. Dodajemy pokrojone w kostkę miękkie masło, i ręką ugniatamy składniki, aż się z grubsza połączą. Dodajemy jajko, i zagniatamy elastyczną kulę ciasta. Odstawiamy na 30 min do lodówki do schłodzenia (oryginalny przepis podaje godzinę, ale u mnie wtedy ciasto zrobiło się za twarde i musiałam czekać...). 
 
Moje ciasto niestety na tym etapie wałkować się nie dało. Kruszyło się i rozpadało. Dodałam więc dwie łyżki oleju, i zagniotłam porządnie - zaczęło być lepiej. Mimo wszystko wałkowanie kruchego ciasta to nie jest coś, co kocham, ale udało się - dzięki dodatkowi oleju bez podsypywania mąką. Jeżeli wasze ciasto będzie grzeczniejsze, to wałkujcie je na 3-4mm podsypując mąką, i foremkami wykrawajcie kształty. Te następnie przenosimy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 150 stopni.
 
I znów - oryginalny przepis podaje 180, ale wszystko z dodatkiem mleka w proszku ma tendencję do szybkiego przypalania się. Ja więc wolę niższą temperaturę i pieczenie ok. 10-15 minut, bo ciasteczka należy wyjąć z piekarnika jak tylko ich brzegi zaczną się delikatnie rumienić. Więc nie zostawiajcie piekarnika zbyt długo bez nadzoru :)
 
Po upieczeniu blachę wyciągamy i dajemy ciasteczkom ostygnąć zanim je zdejmiemy z blachy. A później można już chrupać i odgryzać głowyyyyy!
 


 
Foremki dostałam na święta od Połówka, bo uwielbiam dinozaury. Są cudowne :D

 

piątek, 21 grudnia 2012

Świąteczne przepisy




Święta już blisko, więc pozwoliłam sobie zebrać świąteczne przepisy do wypróbowania których szczególnie gorąco was zachęcam. Wyjeżdżam dziś i zostawiam mój komputer daleko daleko, więc razem z moim Połówkiem życzę wam spokojnych i rodzinnych świąt. Nie objedzcie się za bardzo, odpocznijcie i wyściskajcie rodziny :)

piątek, 7 grudnia 2012

Zapiekanka ziemniaczana i test obieraczki Kyocera.



Dziś znów mało dietetycznie, za to bardzo, bardzo prosto. Aż dziwne, że nie ma jeszcze u mnie na blogu żadnej zapiekanki ziemniaczanej, bo to proste, a pyszne. Niestety nie mam dla was zdjęć "przekrojowych", bo zniknęła, zanim zdążyłam je zrobić, ale też po nałożeniu na talerz zapiekanka ziemniaczana nie wygląda najpiękniej ;) za to jak smakuje, mmm.

Taka zapiekanka to klasyka klasyki. Możecie ją zmodyfikować w dowolny sposób - zmienić kiełbasę na boczek albo szynkę, dodać cebuli (którą ja pominęłam dlatego, że luby też jadł, a nie lubi), oscypka albo pleśniowego sera, papryki, no multum możliwości. Dla każdego coś pysznego. My akurat mieliśmy ochotę na prostotę :)

Składniki:

1,5kg ziemniaków
1 pętko kiełbasy wiejskiej
250g pieczarek
200g śmietany
200g mozzarelli
2 jajka
Pieprz, sól
4 ząbki czosnku

Czas wykonania: 1,5h
Koszt: 10-12zł

Wykonanie:

Ziemniaki obieramy ze skórki, nie kroimy. Wsadzamy do garnka, zalewamy zimną wodą, solimy, gotujemy aż będą jeszcze lekko twardawe - nóż ma w nie wchodzić gładko, ale nie mogą się rozpadać. Z dwojga złego lepiej niedogotować niż rozgotować, bo dojdą w piekarniku :) Ziemniaki odcedzamy, zalewamy zimną wodą, czekamy, aż trochę ostygną.

Kroimy kiełbasę w plasterki, umyte (lub obrane) pieczarki w plasterki (z nóżkami), ser trzemy na tarce z grubymi oczkami. W miseczce mieszamy śmietanę z jajkami, sporą szczyptą soli, połową łyżeczki pieprzu i ząbkami czosnku przeciśniętymi przez praskę lub drobno posiekanymi.

Schłodzone lekko ziemniaki kroimy na grube plastry, ok. pół centymetra. Układamy je w naczyniu żaroodpornym/blasze - jedną warstwę. Na to układamy kiełbasę i pieczarki - połowę. Polewamy 1/4 sosu, posypujemy 1/4 sera. Układamy kolejną warstwę ziemniaków, powtarzamy zabieg z pieczarkami, sosem, serem. Układamy trzecią warstwę ziemniaków, wylewamy resztę sosu, wysypujemy resztę sera. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 160 stopni na ok. pół godziny, aż ziemniaki dojdą, sos się zapiecze a ser się stopi. Podajemy, mniam!

Test obieraczki z Hi End Kitchen.

Dzięki uprzejmości serwisu Hi End Kitchen otrzymałam do przetestowania ceramiczną obieraczkę Kyocera. Bardzo się ucieszyłam, z jednego, dość zawstydzającego powodu. Moje ulubione obieraczki właśnie tego typu, najpóźniej po kilku miesiącach, zaczynają wyglądać tak:


Zdjęcie, niestety, autentyczne ;) nie kosztują co prawda majątku, no ale kupować co parę miesięcy nową to utrapienie. Dupa, nie stal nierdzewna.

Więc kiedy kurier przywiózł mi to trawiaste cudo:




strasznie się ucieszyłam. Skrobaczka fajnie leży w dłoni (ma bardzo ciekawy kształt) i jest ostra jak  diabli. Połówek się zapytał, na co mi skrobaczka zrobiona z plastiku. A chwilę później odcięłam sobie przypadkowo kawałek paznokcia ;) więc pozory mylą!

Hi End Kitchen ma też w ofercie ciekawą rzecz, bo skrobaczkę dla osób leworęcznych. Taką też mi zaproponowali, no ale moja lewa ręka nigdy nie była zbyt sprawna, a teraz to już w ogóle :)) 

Możecie obejrzeć je tutaj i tutaj.

Jak ostatnio recenzowana tarka trochę mnie zniechęciła, tak z tej obieraczki jestem bardzo zadowolona, i szczęśliwa, że mogę wywalić moje zardzewiałe paskudztwa ;) 

I na sam koniec - zostałam poproszona o zaprezentowanie, jak wyglądają foremki, którymi wycinałam ciasteczka siekanki. Umieszczam więc zdjęcie całego kompletu :) powodzenia w poszukiwaniach, przypominam, że ja mój komplet znalazłam w dużym Lewiatanie.






sobota, 1 grudnia 2012

Chrupiąca golonka pieczona w piwie





...czyli jak zatkać sobie tętnice cholesterolem w jeden dzień. Bardzo lubię golonkę, ale tylko pieczoną - gotowana już mnie tak nie cieszy. Nie jem jej często, dwa razy do roku to chyba maks, ale jak już mnie najdzie, to tydzień nie myślę o niczym innym, tylko o golonce. Mniam.

Zjadacie skórkę z golonki? Wiem, że golonkożercy dzielą się na tych, dla których skórka to podstawa, i na tych, którzy ją wycinają i jedzą samo mięso. Ja jestem gdzieś pomiędzy - zazwyczaj wcinam taki najbardziej spieczony i chrupiący kawałek, dla smaku, a później zadowalam się mięchem. Koniecznie z musztardą i kapustą kiszoną - chrzanu nie lubię :)

Tak, tak, niezdrowe. Ale jeżeli zrezygnujemy z węglowodanów i zjemy samą golonkę z warzywami, to wcale nie będzie aż tak tragicznie, no i przecież raz na czas można sobie pozwolić. Więc chociaż przygotowanie jej zajmie nam kilka godzin - warto!


Składniki:

2 duże golonki
Kapusta kiszona
Musztarda
Kilka liści laurowych
Kilka kulek ziela angielskiego
Pieprz
Sól
Czosnek (cała główka)
1 puszka jasnego piwa

Koszt: 15zł
Czas wykonania: kilka godzin, ok. 4-5

Wykonanie:

Golonki myjemy, jeżeli mieliśmy szczęście, to sprzedali nam takie bez szczeciny, jeżeli takie ze szczeciną, to ja nie wiem co macie zrobić, bo się osobiście brzydzę i bym pewnie nie zjadła. Ale wieść gminna niesie, że można to ogolić nożem, opalić nad kuchenką gazową czy cośtam. Fe.

Wkładamy je do dużego  garnka pełnego gotującej się wody, w którym rozpuszczamy łyżkę soli, dorzucamy liście laurowe, ziele angielskie, pieprz, i 5-6 ząbków czosnku, może być nieobrany, za to przekrojony na pół. Wkładamy nasze goloneczki, przykrywamy pokrywką i gotujemy na małym ogniu ok. godzinę-półtorej, aż mięcho sobie zmięknie. Po tym czasie golonki wyjmujemy, przekładamy na talerz i dajemy im wyschnąć i ostygnąć.

Następnie układamy je w naczyniu żaroodpornym albo innej blasze, i wlewamy tyle piwa, żeby była go ok. centymetrowa warstwa. Skórę nacinamy ostrym nożem w paseczki albo kratkę. Golonki posypujemy jeszcze lekko solą, do piwa wrzucamy kolejnych 5-6 ząbków przekrojonego czosnku. Wstawiamy naczynie do nagrzanego do 180 stopni piekarnika, i pieczemy ok. godziny, co 10-15 minut polewając golonki piwnym sosem. Im częściej będziemy polewać, tym bardziej chrupiąca będzie skórka. Jeżeli skórka przypieka się zbyt szybko, to możemy zmniejszyć temperaturę, i analogicznie - jeżeli jesteśmy zadowoleni już z chrupkości skórki, ale chcemy ją jeszcze przybrązowić, to na ostatnie 10 minut podkręcamy piekarnik na 210 stopni. Podajemy z kiszoną kapuchą. Smacznego!

niedziela, 25 listopada 2012

Risotto dyniowe



Dyni ciąg dalszy - sezon na nią już się kończy, w dużych sklepach można ją utrafić tylko czasami, za to widuję ją na małych straganach owocowo-warzywnych prawie wszędzie. Więc jeżeli się jeszcze nie zadyniliście na amen - do boju :)


Ja ostatnio zrobiłam sobie proste, dyniowe risotto - bez dużej ilości przypraw, żeby smak dyni dominował. Jakoś nie pasuje mi popularne połączenie dyni + curry, lub inne ostre mieszanki...za to to risotto było przepyszne - kremowe, uzupełnione charakterystycznym smakiem dyni w dwóch formach - puree i w kawałkach.

Składniki (na 1 osobę):

80g ryżu arborio
3-4 łyżki puree dyniowego (jak je uzyskać pisałam tu)
100g surowej dyni, pokrojonej w kostkę
1 średnia cebula
0,6l bulionu drobiowego (lub warzywnego)
Pieprz, sól
2 łyżki masła
2 łyżki tartego, twardego sera, np. parmezanu lub grano padana

Koszt: 6-8zł
Czas wykonania: 40min





Wykonanie:

Na patelni rozpuszczamy łyżkę masła. Wsypujemy suchy ryż i podsmażamy, aż ryż zacznie się szklić. Dodajemy posiekaną w drobną kostkę cebulę, i podsmażamy, aż cebula się zeszkli i zmięknie lekko. Zalewamy chochlą/szklanką bulionu i wytrwale mieszamy, na niskim ogniu, aż ryż wchłonie bulion. Dodajemy kolejną szklankę, ponawiamy. I tak, aż skończy nam się bulion, lub ryż będzie miękki. Powinien być półpłynny, rozlewający się na talerzu i kleisty. Nie może chrupać w zębach :) Jeżeli bulion jest słony, to nie trzeba solić dodatkowo ryżu, jeżeli nie - weźcie na to poprawkę i dosólcie. Dodajcie szczyptę pieprzu. Po dwóch chochlach bulionu dodajemy puree z dyni, i mieszamy aż do połączenia. Gdy risotto będzie już prawie gotowe, powiedzmy, przed ostatnią chochlą bulionu, dodajemy posiekaną w kostkę dynię, solimy jeszcze lekko. Dodajemy starty ser. Zmniejszamy ogień, przykrywamy pokrywką, i co chwilę mieszamy, ale pozwalamy się dyni poddusić i zmięknąć. Na koniec dodajemy jeszcze łyżkę masła, mieszamy do rozpuszczenia, i podajemy.


Przepis dodaję do akcji Tęcza Smaków 2, oczywiście do koloru pomarańczowego :)

czwartek, 22 listopada 2012

Ciasteczka dyniowe



Tylko czy to na pewno ciasteczka? Są miękkie, rozpływają się w ustach, zrobiłam je bardzo duże, więc wyszły prawie jak bułeczki...bardzo aromatyczne, najlepsze na ciepło. Delikatnie pachną cynamonem, dynia nadaje im ciekawej słodyczy. Zrezygnowałam z polewy, same w sobie są wystarczająco pyszne - ta ich miękkość mi najbardziej pasuje. Dwa-trzy wystarczą na szybkie śniadanie, kiedy rano trzeba wybiegać na autobus.

Oryginalny przepis pochodzi stąd, ale mocno go zmodyfikowałam :)

Kusi mnie, żeby zrobić z nich ciastkowe kanapki - gdyby zrobić je mniejsze, bardziej płaskie, i przełożyć jakimś kremem, to wyszłyby bardzo ciekawe, miękkie markizy. Muszę kiedyś poeksperymentować :)

Jeżeli zostanie wam trochę puree z dyni, to bardzo polecam. Zwłaszcza, że robi się je tak szybko.


Składniki:

250g puree z dyni (jak je uzyskać - opisuję poniżej)
240g cukru
2 duże jajka
350g mąki
120ml oleju
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka sody
1 i 1/4 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli

Czas wykonania (minus pieczenie dyni): 40 min
Koszt: 6-8zł



Wykonanie:

Puree: ćwiartkę dyni o wadze ok. 320g (lub więcej, bo przecież puree można wykorzystać do tylu rzeczy!) wkładamy do piekarnika nagrzanego do 160 stopni, i pieczemy ok. 40 minut. Ale nie sugerujcie się za bardzo czasem - po prostu dziabnijcie od czasu do czasu dynię widelcem, i kiedy widelec będzie gładko przechodził przez dynię i skórkę - jest gotowa. Wystarczy później wyskrobać łyżką wnętrze. Powinno być na tyle miękkie, że nie będziecie musieli go blendować - wystarczy zmiksować z resztą składników. 

Do miski wbijamy jajka, wlewamy olej, wsypujemy cukier, miksujemy dokładnie aż do połączenia. Dodajemy miękką, wyskrobaną dynię. Miksujemy do gładkości. Dodajemy resztę składników, i miksujemy do połączenia - ciasto powinno być gęste, trochę jak na gęste muffiny, do nakładania łyżką.

Na blachę wyłożoną papierem do pieczenia wykładamy duże kopki ciasta, pełną łyżkę, 9 ciastek na blachę - 3x3, w odstępach. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 170 stopni i pieczemy ok. 15 minut, aż wyrosną jak małe bułeczki i zarumienią się na brzegach i lekko od spodu.

A teraz idę robić sobie dyniowe risotto :) 




środa, 14 listopada 2012

Siekanki





Kolejny pyszny sposób na wykorzystanie żółtek, najprostsze na świecie ciasteczka ze składników które pewnie macie zazwyczaj w domu. To takie proste ciastka z żółtek.

Rewelacyjnie trzymają kształt, bo rosną tylko na wysokość, a na szerokość prawie zupełnie nie, doskonałe do odciskania w nich różnistych wzorków, więc postanowiłam wykorzystać moje ciasteczka-pieczątki :) uroczo się im obgryzało główki...

W oryginalnym przepisie (o tutaj) w cieście nie ma cukru - smaruje się je po upieczeniu białkiem i cukrem obsypuje. Ja chciałam zachować formę zwierzątek, więc cukier wkomponowałam do środka, i nie żałuję.

Składniki (na baaaardzo dużą porcję):

600g mąki pszennej
300g masła (lekko chłodnego, ale miękkiego)
3 żółtka
5 łyżek śmietany
200g cukru-pudru

Czas wykonania: 2h
Koszt: ok. 10zł



Wykonanie:

Najprostsza wersja jest taka, że wszystkie składniki wrzucamy do blendera z ostrzami i miksujemy aż do połączenia. Jeżeli nie macie takiego robota, to w miskę wsypcie mąkę, do niej dodajcie pokrojone w kostkę masło, i rozcierajcie w dłoniach aż powstanie mokry piasek. Następnie szybko zagniećcie z resztą składników. Ciasto powinno być lekko tylko lepkie, raczej tłuste i elastyczne.

Na obsypanym mąką blacie wałkujemy ciasto dość grubo, na 4-5mm. Wykrawamy ulubione kształtki i układamy na blasze, można blisko siebie.

Pieczemy w 180 stopniach aż będą złote - im dłużej pieczone, tym bardziej chrupiące.

Smacznego!

niedziela, 11 listopada 2012

Sałatka z ciecierzycą i wędzonym kurczakiem


Ostatni rok był kiepski dla bloga - pojawiało się mało przepisów, na razie jest ich o 50% mniej niż w roku poprzednim! Wynika to trochę z tego, że nie miałam czasu, a trochę z tego, że nie miałam motywacji do eksperymentów. Ale ostatnio na nowo odkrywam przyjemność eksperymentowania i poszukiwania nowych smaków, więc powinno być trochę lepiej, alleluja :)

Naszło mnie na coś z ciecierzycą, którą bardzo lubię. Zrobiłam więc pyszną, bardzo sycącą sałatkę, która sprawdzi się jako dodatek do jakiegoś mięcha, ale też super jest samodzielnie, zwłaszcza do pracy - jest bardzo dobra na zimno, i zabija głód na dłuższy czas. Przy okazji jest całkiem dietetyczna, bo bogata w białko - można ją jeść bez wyrzutów sumienia :)



Składniki na sporą miskę:

Kubek suchej ciecierzycy
3 laseczki selera naciowego
1 wędzone udko z kurczaka
4 małe ogórki gruntowe
Sól, ciut pieprzu, odrobina oliwy z oliwek

Czas wykonania: Długi, ze względu na namaczanie i gotowanie ciecierzycy
Koszt: 5-7zł

Wykonanie:

Ciecierzycę namaczamy w dużej ilości wody. Najlepiej przez noc, a przynajmniej kilka godzin. W garnku gotujemy wodę, wrzucamy do niej ciecierzycę, zmniejszamy ogień. Po pół godziny dosypujemy ok. łyżeczki soli. Gotujemy, aż ciecierzyca będzie miękka, ale nie będzie się rozpadać - ciapa jest niedobra ;) trzeba po prostu regularnie próbować, myślę, że po ok. 50 minutach powinna już być dobra. Odcedzamy, przelewamy zimną wodą.

Seler naciowy kroimy w plasterki, ogórka obieramy i kroimy w kosteczkę. Udko z kurczaka obieramy z mięsa, które rwiemy lub kroimy na mniejsze kawałki. Wszystko mieszamy w misce, solimy do smaku, dodajemy odrobinkę pieprzu, polewamy łyżeczką oliwy z oliwek, mieszamy dokładnie. Można jeść, kiedy ciecierzyca jest jeszcze ciepła, lub na zimno. Smacznego!



poniedziałek, 5 listopada 2012

Ciasteczka z syropem klonowym

 

Jak już chwaliłam się na facebooku - znajomy przywiózł mi z Kanady w prezencie urodzinowym całą puszkę syropu klonowego, który absolutnie uwielbiam. Poza nudnym dodawaniem go do owsianek, naleśników i innych placuchów chciałam jednak znaleźć coś ciekawszego - ciastka albo ciasto...te ciasteczka wpadły mi w oko na blogu Dailydelicious. Nie zniechęciłam się mimo komentarzy mówiących o tym, że z wyciśniętego kształtu zostanie...no, to, co widać na moich zdjęciach. Urocze gwiazdki to to nie są, ale kto by się tam tym przejmował. Ciastka są lekko chrupiące i bardzo klonowe! Zauważcie, że w ogóle nie ma w nich cukru - cała słodycz pochodzi z syropu. Są to też jedne z niewielu na tym blogu ciastka bez jajek. Mogą to więc być ciastka dla alergików. Jeżeli macie w lodówce trochę syropu klonowego - koniecznie je zróbcie.


Składniki:

125g miękkiego masła
110g mąki
35g mąki kukurydzianej
80ml syropu klonowego
Szczypta soli
Pół łyżeczki ekstraktu waniliowego

Czas wykonania: 40 minut
Koszt: 5-7zł

Wykonanie:

Proste jak drut - wszystkie składniki miksujemy ze sobą. Nie uważam, żeby trzeba było ucierać najpierw masło z syropem i inaczej się bawić ;) Ciasto wychodzi bardzo miękkie i klejące. W oryginalnym przepisie - nakładamy je szprycą, wyciskając malutkie gwiazdki na blachę. Moim zdaniem żeby gwiazdki zachowały swój kształt trzeba by je było przed pieczeniem mocno schłodzić. Zamiast całej tej zabawy proponuję wam po prostu wyłożenie ciasta łyżeczką na blachę, ok 3/4 łyżeczki na jedno ciastko. Pieczemy je w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez ok. 10 minut, aż lekko się zezłocą. Pieczone dłużej będą twardsze i lepsze do chrupania, ale ciemniejsze.


W sam raz na raz - pyszne są też maczane w herbacie :)

sobota, 3 listopada 2012

Rozgrzewający cydr



Im bardziej pada śnieg,
      Bim – bom
Im bardziej prószy śnieg,
      Bim – bom
Tym bardziej sypie śnieg
      Bim – bom
Jak biały puch z poduszki.

I nie wie zwierz ni człek,
      Bim – bom
Choć żyłby cały wiek,
      Bim – bom
kiedy tak pada śnieg,
      Bim – bom
Jak marzną mi paluszki.

Mruczał Kubuś Puchatek...Nie musi padać śnieg, żeby mi marzły paluszki, nóżki i w zasadzie wszystko inne. Zdecydowanie w okresie jesiennym mam ochotę wyemigrować gdzieś w okolice Karaibów...Ale póki ten pomysł pozostaje w sferze marzeń - pocieszam się wieczorami grzanym cydrem. Napój jest słodki, niezbyt bogaty w procenty więc nie uderza do głowy, pachnie korzennie i, co najważniejsze, cudownie rozgrzewa.

Składniki:

500ml cydru (albo pseudocydru - ja używam Somersby, mniam)
1 pomarańcza
4-5 goździków
Pół łyżeczki cynamonu
Cukier (jeżeli używacie wytrawnego cydru)

Koszt: 5zł
Czas wykonania: 10 min

Wykonanie:

Do garnuszka powoli wlewamy cydr. Wyciskamy do niego pół pomarańczy, pozostałą jej część dodajemy pokrojoną w cząstki. Dorzucamy cynamon i goździki, delikatnie mieszamy. Powoli podgrzewamy całość aż będzie gorąca, ale nie dopuszczamy do zagotowania się. Pod koniec wyławiamy goździki, rozlewamy cydr na dwie porcje, i mościmy się z gorącym kubkiem pod kocem ;)

środa, 31 października 2012

Ptysie z czekoladowym creme patisserie


Zaczęło się od tego, że dostałam zlecenie na upieczenie sernika. Nie bylejakiego, bo dietetycznego. W masie więc były same białka, bez żółtek. A sernik miał być na 50 osób. Więc żółtek zostało mi osiemnaście...wyrzucać szkoda, więc zaczęłam kombinować. I wyszło mi, że część zużyję do wspaniałego, czekoladowego creme patisserie.  Na początku myślałam sobie, że po prostu zjemy go w pucharkach jako deser, ale później przyszło mi do głowy, żeby spróbować czegoś nowego - ciasta parzonego. Nigdy jeszcze nie robiłam, no ale nie mogło to być aż tak trudne, prawda? I nie było. A efekt był przepyszny i wynagrodził mi czas spędzony w kuchni, bo najszybszy przepis to to nie jest.

Ptysi wychodzi dużo, jeżeli robicie je takie malutkie jak ja (a uważam, że takie na jeden kęs są najlepsze). Część kremu możecie zjeść jak najpyszniejszy na świecie budyń, bo też wychodzi go sporo. Jeżeli nie chcecie nakarmić całej rodziny albo przynajmniej kilku znajomych - zróbcie z połowy porcji :)

I przepis na krem, i na ciasto parzone zaczerpnęłam od niezawodnej Doroty, chociaż lekko zmodyfikowałam, ze względu na dużą ilość komentarzy o tym, że krem się rozpływa i wypływa. U mnie nic nie wypływa, jest idealnie kremowo ;)

Jeżeli nie macie szprycy to możecie nakładać ciasto łyżeczką, ptysie nie wyjdą tak ładne, ale wciąż będą pyszne. Krem można na nie nałożyć po przekrojeniu ich.


Składniki:

Na krem:

600 ml mleka
8 małych żółtek (lub 6 dużych)
100g cukru
40g mąki pszennej
60g mąki ziemniaczanej
1 łyżka ekstraktu waniliowego 
100g czekolady mlecznej
2 łyżki kakao

Na ciasto:

125g masła
1 szklanka wody
1 szklanka mąki
4 jajka

Czas wykonania: 3-4h
Koszt: 15zł

Wykonanie:

Najpierw zajmijmy się ciastem. W dość sporym garnku rozpuszczamy tłuszcz w wodzie i doprowadzamy do wrzenia. Wsypujemy mąkę, porcjami, i mieszamy drewnianą lub zwykłą łyżką. Ciasto szybko się "zaparzy" i zrobi taka gęsta kluska, mieszamy, rozcierając je o ściankę garnka, aż będzie błyszczące, gładkie i nie będzie się kleić do ścianek. Odstawiamy i pozwalamy mu porządnie przestygnąć (w tym czasie możemy się zabrać za robienie kremu). 

Po przestygnięciu wbijamy do kluchy po jednym jajku i ucieramy. Można to zrobić mikserem, można łyżką, wszystko zadziała. Na początku ciasto nie będzie chciało za bardzo tych jajek wchłaniać, ale cierpliwości, wystarczy porządnie ucierać. Powinniśmy otrzymać dość gęste ciasto, klejące i błyszczące. Przekładamy je do szprycy z dużym oczkiem. 

Blachy wykładamy papierem do pieczenia, i szprycą wyciskamy małe gwiazdki, wielkości małego orzecha włoskiego, w dość dużym odstępie - mocno rosną. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni, i pieczemy aż ptysie urosną i się zezłocą, ok. 10-18 minut. Uwaga - jeżeli wyjmiecie ptysie za wcześnie, to opadną i nie utworzy się w nich charakterystyczna, pusta dziura w środku, więc nie spieszcie się, muszą być całe przyrumienione i suche w środku :)

Upieczone ptysie odkładamy do wystudzenia. 

Krem. 

W garnuszku gotujemy mleko z czekoladą, kakao, cukrem (50g) i wanilią, mieszając, aż się zagotuje a czekolada rozpuści. W miseczce ucieramy cukier (50g) i żółtka, mikserem, aż staną się białe i puszyste. Dosypujemy mąkę i miksujemy porządnie, aż nie będzie grudek. Wlewamy do żółtek lekko przestudzone, czekoladowe mleko, wciąż miksując. Przelewamy całość do garnuszka i wstawiamy na bardzo mały ogień. Wciąż mieszając, żeby nie porobiły się nam grudki, ogrzewamy masę aż zgęstnieje - powinna mieć konsystencję gęstego budyniu. Uczciwie przyznaję - mnie się oczywiście grudki zrobiły, więc zmiksowałam całość porządnie, żeby była gładsza ;) Ale tak naprawdę, to nikt w ptysiach tego nie zauważy.

Lekko przestudzony krem (wciąż ciepły lepiej się nakłada) wsadzamy porcjami do szprycy z wąską końcówką, i faszerujemy ptysie robiąc w nich dziurkę, aż wszystkie będą pełne. Można zajadać się od razu, kiedy ptysie są lekko chrupiące, albo po jakimś czasie - kiedy rozkosznie miękną. Tak lubię najbardziej :)


 

sobota, 27 października 2012

Tarta ze szpinakiem i serem pleśniowym



Wiecie co? W końcu kupiłam sobie formę do tarty. Silikonową, bo lubię silikonowe formy. Wynalazek to przecudny! Nagle wszystkie resztki z mojej lodówki mają inny punkt docelowy niż "śmietnik" ;) Tarty to zdecydowanie rzecz dobra. Na obiad, kolację, szybką przekąskę w biegu. Na ciepło i na zimno. Na słodko i wytrawnie. Mniam! Będą u mnie gościć często - mam nadzieję, że lubicie.

Szpinak z serem pleśniowym lubi się jak mało co, ale jeżeli naprawdę nie lubicie sera pleśniowego, to ostatecznie możecie zastąpić go goudą. Ale tarta dużo straci ;)

I jeszcze jedno - w tartach zawsze irytował mnie długi czas czekania na schłodzenie się ciasta. Jak jestem głodna, to jestem głodna, a nie jestem głodna za 2 godziny! Więc prezentuję wam moją mało ortodoksyjną metodę ekspresowego chłodzenia ciasta do tart, sprawdza się świetnie, więc polecam, o.

Czas wykonania: 1h
Koszt: 10-13zł



Składniki (na formę o średnicy 22cm):

Farsz:

500g mrożonego szpinaku
100g niebieskiego sera pleśniowego, np. lazur
2 łyżki tartego sera o wyraźnym smaku, u mnie grana padano, parmezan też jest ok
3 jajka
2 łyżki śmietany
1 cebula średniej wielkości
4 ząbki czosnku
Pieprz, sól, gałka muszkatołowa
Trochę oleju

Ciasto:

100g zimnego masła
200g mąki krupczatki
1 żółtko
3-4 łyżki zimnej wody
0,5 łyżeczki soli


Wykonanie:


Wersja leniwa: w malakserze z ostrzami miksujemy wszystkie składniki na ciasto, aż powstanie nam w miarę zwarta masa. Zaczynamy od 2 łyżek wody, w razie potrzeby - dodajemy. Ciasto powinno być na tyle elastyczne, żeby dało się nim wykleić formę, nie powinno się za bardzo kleić do rąk ani kruszyć.

Wersja nie-mam-malaksera: w misce kroimy masło na małe kostki. Zasypujemy je mąką i solą, i w palcach rozcieramy mąkę z masłem, aż powstanie coś o konsystencji tłustego piasku, bez grudek. Dodajemy żółtko i dwie łyżki wody, szybko zagniatamy ciasto (szybko, żeby masło nie roztopiło się od ciepła naszych dłoni, bo wtedy ciasto będzie się kleić). Gdyby ciasto wciąż się kruszyło - dodajemy wody, po łyżce.

Ciastem, bez chłodzenia, wyklejamy formę do tarty, łącznie z brzegami. Dziurkujemy ją widelcem. I, uwaga, wsadzamy do zamrażalnika.

Zabieramy się za farsz. Cebulę kroimy w drobną kostkę, i na odrobinie oleju podsmażamy aż się zeszkli. Dodajemy posiekany drobno czosnek, im drobniej tym lepiej. Chwilkę smażymy, aż poczujemy zapach czosnku i ten też się zeszkli. Zsuwamy na talerzyk. Na patelnię kładziemy nasz zamrożony szpinak, lekko podlewamy go wodą, i na małym ogniu dusimy, często mieszając, aż się rozmrozi. Zwiększamy nieco ogień, i mieszamy, aż woda odparuje. Posypujemy solą (ok. pół łyżeczki, ale ostrożnie, bo ser pleśniowy jest słony), pieprzem (płaska łyżeczka) i gałką muszkatołową (płaska łyżeczka). Próbujemy, czy stopień doprawienia nam pasuje, jeżeli tak, to zestawiamy szpinak z ognia, dodajemy do niego cebulę z czosnkiem, mieszamy dokładnie, dajemy chwilę przestygnąć.

Do miseczki wbijamy trzy jajka, dodajemy do nich śmietanę, widelcem roztrzepujemy aż się połączy.

W tym momencie wyciągamy z zamrażalnika naszą tartę, i powyższą masą jajeczno-śmietanową smarujemy spód tarty, ok. łyżki, nie więcej, ma być tylko trochę posmarowana. 

Dosypujemy do jajek i śmietany dwie łyżki tartego sera i wkruszamy ser pleśniowy, im mniejsze kawałki tym fajniej. Dodajemy przestudzony nieco szpinak, mieszamy widelcem dokładnie, aż nam się zrobi ładna masa.

Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni. Wsadzamy do niego spód od naszej przyszłej tarty, i pieczemy ok. 10-15 minut, aż się lekko zrumieni. Wtedy wyjmujemy, wlewamy do  środka masę jajeczno-szpinakową, i wsadzamy na powrót do piekarnika, zmniejszając temperaturę do 160 stopni.

Pieczemy ok. 30-40 minut, aż masa się zetnie i przestanie być płynna. Wyjmujemy, dajemy tarcie lekko ostygnąć i przechodzimy do zajadania się :)

wtorek, 23 października 2012

Mięsne kuleczki ze szczypiorkiem



Uwielbiam moich znajomych - są bardzo, bardzo wdzięcznymi gośćmi. Zjedzą wszystko co postawi się na stole, z ciekawością próbując nowych rzeczy, ignorując sztampowe chipsy i precelki które na wszelki wypadek też dostarczam, a później chwalą moje wysiłki ;) będąc wciąż jeszcze częściowo jednoręczna (bo rehabilitacja ręki postępuje, i mimo ortezy staram się jej używać) postawiłam w większości na sprawdzone przepisy, takie jak trójkąciki z pieczarkami i bananowe muffinki które widać w tle (a które już są na blogu). Ale wymyśliłam sobie też coś solidniejszego i bardziej sycącego, co jednocześnie musiało nie wymagać talerzy - było dużo osób. I viola, spełniające moje wymagania mięsne kuleczki. Do nich podałam trzy dipy - czosnkowy, musztardowy i pomidorowy, które pasowały też do krakersów i innych przekąsek.

Zniknęły ekspresowo, no i smakowały!

Te kuleczki można też śmiało podać na obiad z tłuczonymi ziemniaczkami i sosem, albo w pomidorowym sosie ze spaghetti. Tylko wtedy zróbcie je z mniejszej porcji :)

Składniki:

1kg mięsa mielonego, wołowo-wieprzowego (drobiowe też się nada)
1 duży pęczek szczypioru z cebulki-dymki
Bułka tarta
Mąka
Przyprawa do gyrosa
Sól

Koszt: 15zł
Czas wykonania: 1h

Wykonanie:

W misce mieszamy mięso mielone z 3 łyżkami bułki tartej i 3 łyżkami mąki. Dodajemy przyprawę do gyrosa i sól. Dodajemy posiekany szczypiorek. Mięso na pewno będzie się kleić, ale jeżeli zmoczycie dłonie, to formowanie małych kulek nie powinno stwarzać trudności.

Formowane kulki powinny być wielkości mniej-więcej orzecha włoskiego, tak, żeby wygodnie było je zjeść na jeden, maksymalnie dwa kęsy.

Uformowane kuleczki smażymy na gorącej patelni lekko wysmarowanej tłuszczem (mięso wieprzowo-wołowe jest dość tłuste samo w sobie, mięso drobiowe może wymagać więcej tłuszczu), często je obracając, żeby równomiernie się wysmażyły. Powinno to trwać ok. 4-5 minut, jeżeli będziemy je później dopiekać w piekarniku, albo ok. 10-13 jeżeli nie - wtedy po wstępnym podsmażeniu zmniejszamy nieco temperaturę, przykrywamy patelnię pokrywką i pozwalamy kuleczkom dojść w środku.

Kuleczki drobiowe smażymy krócej.

Po obsmażeniu wszystkich kuleczek (ja robiłam to porcjami) układamy je w żaroodpornym naczyniu, gdzie czekają na przybycie naszych gości. 25-30 minut przed ich przyjściem wkładamy je do piekarnika nagrzanego do 180 stopni, gdzie podgrzeją się i przyrumienią. Możemy dodatkowo posypać je serem, mniam.


poniedziałek, 15 października 2012

Chiński makaron mie z kurczakiem



Od czasu do czasu staram się przemycić do naszych posiłków jakieś nowości - czasem z sukcesem, czasem nie. Grunt, to nie mówić mojej podejrzliwej połówce co dokładnie majstruję - większa szansa, że spróbuje ;) Z tym makaronem się udało, "chińszczyzna" na stałe weszła do naszego jadłospisu - hurra!

Danie jest z gatunku szybkich, a efektownych i pysznych. Świetnie się też odgrzewa na patelni, więc możemy przygotować większą porcję na dwa dni. Przepis dodaję do Durszlakowej akcji kulinarnej "Nakarm się, Studencie!" :)


Składniki (na 4 porcje!)

200g makaronu mie
2 piersi z kurczaka
Paczka mrożonych warzyw typu "mieszanka chińska"
Przyprawa chińska 
Kilka łyżek sosu słodko-kwaśnego 
Olej
Sos sojowy

Czas przygotowania: 20-30min
Koszt: 20zł

Wykonanie:

Makaron gotujemy kilka minut w osolonej, wrzącej wodzie, zgodnie z przepisem na opakowaniu. Następnie wyrzucamy go na sitko i przelewamy zimną wodą.

Na dużej patelni (musi pomieścić całe nasze danie) rozgrzewamy odrobinkę oleju. Wrzucamy mrożone warzywa, i na małym ogniu, pod przykryciem, czekamy aż rozmrożą się i podduszą do miękkości. Obsypujemy przyprawą chińską, dodajemy dwie łyżki sosu słodko kwaśnego. Mieszamy, zwiększając nieco ogień, aby odparować wodę. Gdy warzywa będą gotowe odstawiamy je na bok.

Kurczaka kroimy w dość drobną kostkę. Skrapiamy go sosem sojowym i obsypujemy przyprawą do potraw chińskich. Na patelni rozgrzewamy odrobinę oleju, i smażymy na dużym ogniu, ale krótko, ok. 3-4 minut, wciąż mieszając, żeby równo się usmażył. Do usmażonego kurczaka wrzucamy nasz ugotowany makaron - pewnie będziemy musieli go podzielić łopatką na krótsze nitki, żeby dało się mieszać. Smażymy chwilę na średnim ogniu, mieszając makaron z kurczakiem. Dodajemy 3-4 łyżki sosu, i mieszamy dokładnie, żeby makaron się nim pokrył. Całość dodajemy do warzyw, i ponownie mieszamy dokładnie, podsmażając jeszcze chwilę. Podajemy gorące, dla ambitnych - z pałeczkami :)


Z ciekawostek - uwierzycie, że on nie wie czym jest lasagne? W nadchodzący weekend koniecznie muszę mu zrobić, chociaż krzywi się i pyta, czy nie mogę czegoś innego...

czwartek, 11 października 2012

Ciasto marchewkowe i test tarki Zeal



Niektóre ciasta są po prostu zbyt dobre. I tak właśnie było z tym, więc zdjęcia są...mało apetyczne. Ciasto zniknęło ekspresowo, a na drugi dzień zostały już z niego tylko marne i obskubane resztki, co najbardziej widać po pysznym twarożku...uwierzcie mi na słowo, że było go tam więcej :)

Jesień nadeszła wielkimi, deszczowymi krokami, więc czas na ciasta sycące, rozgrzewające i poprawiające humor. Do nich właśnie należy to ciasto marchewkowe - pyszne, miękkie, z chrupiącymi orzechami i jak to zwykle bywa z ciastami warzywnymi - zupełnie niewyczuwalną marchewką. Zróbcie koniecznie!

Składniki:

4 marchewki średniej wielkości, starte na grubych oczkach
2 szklanki mąki
4 jajka
2/3 szklanki oleju
1 szklanka cukru trzcinowego
0,5 łyżeczki soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
3 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
1 szklanka posiekanych orzechów ziemnych

400g mielonego twarożku
2/3 szklanki cukru-pudru
Dwie łyżki miękkiego masła

Koszt: 10-13zł
Czas wykonania: 1,5h

Wykonanie:

Prostsze być nie może. W misce miksujemy jajka z olejem. Dodajemy cukier, przyprawy, proszek do pieczenia i sodę. Dodajemy po pół szklanki mąkę, miksujemy dokładnie. Następnie dodajemy marchewkę, a na końcu orzechy. Miksujemy dokładnie. Ciasto powinno być dość gęste, żeby ładnie urosło i nie zrobił się zakalec - dzięki olejowi i dużej ilości jajek na pewno będzie mięciutkie.

Pieczemy w tortownicy o średnicy 26cm (może być trochę mniejsza albo większa, nic się nie stanie). 160 stopni, godzinę, aż ciasto wyrośnie i będzie złote z góry. Ja piekłam trochę dłużej, bo się zdrzemnęłam :D wsadzony w ciasto patyczek szaszłykowy powinien być suchy po wyciągnięciu.  Po ostygnięciu (lub przed, ale wtedy twarożek może trochę spłynąć ;)) smarujemy polewą.

Polewa: twarożek miksujemy z cukrem pudrem i masłem, aż masa będzie gładka (mogą być grudki z twarożku). Jeżeli twarożek nie był słony, to można dodać 0,5 łyżeczki soli - podkręci smak.



Dzięki uprzejmości portalu Polska Gotuje i sklepowi www.szefkuchni.pl miałam okazję przetestować tarkę ZEAL J258. Gadżet jest bardzo ładny, trawiastozielony, ślicznie się prezentuje w szafce. Ma trzy różne bębny, pozwalające na cięcie produktów w plasterki, i tarcie na dwóch różnych poziomach grubości. Pomyślałam sobie - co lepiej zetrzeć, niż marchewkę?


Ze względu na moje połamanie musiałam poprosić Połówka o pomoc, bo moja lewa dłoń nie jest w stanie ścisnąć odpowiednio mocno plastikowego elementu, który dociska jedzenie do bębna tarki.

Po pierwsze - musieliśmy pokroić marchewkę na mniejsze kawałki, bo cała się nie mieściła. No ale dobrze. Wsadziliśmy dwa kawałki, w końcu pokrojenie marchewki na mniejsze części to żaden problem.


Niestety...marchewkę trzeba co chwilę poprawiać, bo w pewnym momencie zwyczajnie przestaje się ścierać. Dość rzadkie ułożenie ostrzy powoduje, że wszystko trwa też dość długo, a rączka która trzyma się na "klik" czasami odpada...Połówek po tych dwóch kawałkach sfrustrowany powiedział, że on te marchewki to mi może zetrzeć, ale na zwykłej tarce, i poszedł wkurzony. Hmm.


Tarka jest bardzo ładna, ale nie sprawdzi się przy tarciu tych rzeczy, które zazwyczaj się trze - jabłek, marchewek, ziemniaków...zwyczajnie się tam nie zmieszczą, i wygodniej będzie to zrobić na dużej, ręcznej tarce.

Do czego się nada? Myślę, że do tarcia małych elementów, których tarcie na dużej tarce jest niewygodne - kostek czekolady, kawałków twardego sera, końcówek warzyw (uchroni przed obtarciem się paluchów :)).

Jako gadżet - super, można mieć w kuchni albo sprezentować kucharzącej osobie. Ale zwykłej tarki nie zastąpi.





piątek, 5 października 2012

Ciasto śliwkowe pod puchato-kruchą pierzynką




Zgodnie z obietnicą - dzielę się przepisem na ciasto śliwkowe, jedno z najlepszych, jakie jadłam. Jestem fanką ciast drożdżowych ze śliwkami, ale to podbiło moje serce - i żołądek mojej połówki. Przepis znalazłam o tutaj, polecam zajrzeć dla bardzo ładnego gifa pokazującego składanie ciasta krok po kroku.

Sezon na śliwki w pełni, sądząc po bazarach, więc do dzieła!

Składniki:


4 jaja
250g margaryny
3 szklanki maki
1/2 szklanki cukru
1 łyżka śmietany
szczypta soli
1/2 szklanki cukru-pudru

śliwki (u mnie ok. 500g-650g)

Czas wykonania: 2-3h (schładzanie)
Koszt: ok. 10zł

Wykonanie:


Mikserem margarynę ucieramy z cukrem, żółtkami, śmietaną i szczyptą soli. Dodajemy mąkę, po szklance, i miksujemy. Możliwe, że ciasto zrobi się w pewnym momencie na tyle miękkie, że będzie trzeba je gnieść ręką. Będzie się też lekko kleić, ale spokojnie. Dzielimy je na pół, a następnie jedną z tych połówek znów na pół. Dwie ćwiartki owijamy folią i wsadzamy do zamrażarki. Pozostałą połówką wyklejamy tortownicę 28cm (spód i brzegi, wysoko)(ja użyłam mniejszej tortownicy i też było ok), dziurawimy ciasto widelcem na spodzie, wsadzamy do lodówki na 30 minut. Po tym czasie ciacho wyjmujemy, i wykładamy do środka umyte i wypestkowane śliwki. Na te śliwki ścieramy na tarce nasze porządnie już zmrożone w zamrażarce 1/4 ciasta. Ubijamy pianę z białek ze szczyptą soli, pod koniec stopniowo dodając cukier puder, aż zrobi nam się słodka, gęsta maź. Wylewamy ją na śliwki i ciasto. Wygładzamy szpatułką, po czym ścieramy ostatnią 1/4 ciasta. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni, i pieczemy aż góra pięknie się zezłoci - od 60-80 minut, w zależności od piekarnika. Ciasto najbardziej smakowało mi jeszcze na ciepło, a później odgrzewane w mikrofalówce ;) 



A teraz, ponieważ obiecałam...chwalę się nową domowniczką - Marą. Obecnie ma pół roku, jest już wysterylizowana, i jest wulkanem energii. Mamusia była persem, ale też nieczystej krwi, który się, no, puścił...z jakimś rudzielcem ;) więc mam w 1/4 persa i w 3/4 grudkę cukru, bo jest tak słodka, że aż mdli. Wciąż mruczy, a za jedzenie zrobi wszytko.


To mimo wszystko blog kuchenny, więc publikuję tylko kilka zdjęć - za parę dni wrzucę na mojego bloga post poświęcony głównie zdjęciom Mary, więc w razie czego - chętnych zapraszam.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...