poniedziałek, 28 lutego 2011

Muffinki bananowe z nutellą.




Czasami po prostu nie warto wyważać otwartych drzwi. Ale zawsze można nimi trzasnąć ;) muffiny bananowe, moje drugie ulubione muffiny z tego bloga (pierwsze, oczywiście, są potrójnie czekoladowe), w nowej odsłonie. Były tak pyszne, że później już kręciliśmy nosem na kilka tych, które zrobiłam bez nutelli ;) i teraz już mam wątpliwości, które są moje ulubione...

Wykorzystałam oczywiście przepis na muffiny bananowo-czekoladowe który już się pojawił, ale ze względu na modyfikacje - podaję jeszcze raz.

Składniki:

3 spore, mocno dojrzałe banany
125g masła
130g cukru
4 łyżki kwaśnej śmietany (18%)
2 jajka
1 łyżeczka sody
1/2 łyżeczka proszku do pieczenia
300g mąki
Nutella

Koszt: 6-8zł
Czas wykonania: 45 minut

Wykonanie:

Pierwsza część przepisu - jak była.

W rondelku roztapiamy masło. Na talerzyku rozgniatamy banany widelcem na ciapkę, wrzucamy je do miski. Dodajemy do nich roztopione masło, śmietanę, roztrzepane jajka, mieszamy. Dodajemy całą resztę składników i mieszamy widelcem do połączenia się masy. Nakładamy do papilotek/foremek.
I teraz modyfikacja ;)

Na każdą babeczkę nakładamy po pół łyżeczki nutelli, po czym patyczkiem/końcówką noża/czymkolwiek mieszamy tworząc wzorki.

Pieczemy ok. 20 minut w 180 stopniach, uwaga - nutella może zachowywać się dziwnie ;) w niektórych muffinach porobiły mi się w środku dziurki, chyba przez to, że krem się zapadł w sobie...diabli wiedzą. Może się speszył. Ale było pyszne.

Prawdopodobnie można po prostu dodać kilka łyżek nutelli do ciasta i porządnie wymieszać. Ale mnie bardzo pasowały wzorki, i to, że po wgryzieniu się w muffinkę otrzymywało się nagrodę w postaci gorącego, czekoladowego wnętrza ;)

piątek, 25 lutego 2011

Cytrynowe muffinki kukurydziane.





Dziś był dzień pełen dziwności. Zdjęcia robione w dzień (to się rzadko zdarza), kot się pcha przed obiektyw, nic nie idzie tak jak powinno. Muffiny mocno improwizowane - zachciało mi się kukurydzianych, ale nie z owocami i bez kombinowania, bo w lodówce przedzakupowe pustki. Więc przepis sklecony naprędce, zapisuję też sama dla siebie - bo wyszły pyszne. Kruche z wierzchu, ładnie popękane, pachnące cytryną. Mąka kukurydziana nadaje im charakterystyczną kruchość babki piaskowej. Dość mało słodkie - nie zamulają. Miłośnikom bardzo słodkich wypieków polecam zwiększenie ilości cukru, lub oblanie ich lukrem z cukru-pudru.

Przepis na 12 pękatych sztuk.

Składniki:

1,5 szklanki mąki kukurydzianej
1 szklanka mąki pszennej
100g roztopionego masła
1 jajko
1 szklanka mleka
3/4 szklanki brązowego cukru (można zastąpić białym cukrem, ale wtedy dajcie 2-3 łyżki mleka więcej, i samego cukru też ciut-ciut więcej)
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szczypta soli
1 cytryna - otarta skórka i wyciśnięty sok

Koszt: a kto je tam wie. Jakieś 5zł ;)
Czas wykonania: pół godziny, może trochę krócej, jeżeli nie robi się ich o 4 nad ranem.

Wykonanie:

Kompletnie bez pomysłu idziemy do kuchni. Bierzemy to, co nam się pod rękę nawinie, czyli wszystkie suche składniki, które mieszamy w jednej misce, rondelek, żeby roztopić masło, i całą resztę mokrych składników. Do mleka wrzucamy sobie rozbite jajeczko, bełtamy, ocieramy do niego na tarce skórkę z cytryny, wyciskamy sok, orientujemy się, że wpadły nam tam pestki, ignorujemy (później będzie je trzeba wydłubywać z ust w trakcie jedzenia, co pozwoli nam spalić kalorie). Masło nam się rozpuściło, więc dolewamy do mleka, mieszamy aż udaje, że się połączyło. Mieszamy razem wszystkie składniki, ostro zawijamy widelcem aż nam się połączą. Mąka kukurydziana ma humorki i pewnie zrobią się grudki, ale mamy to w nosie, w końcu to muffiny, i tak wyjdą. Nastawiamy piekarnik na 200 stopni, po czym rozważamy na jaki kolor papilotek mamy dziś ochotę. Decydujemy się, wkładamy papilotki do blachy, napełniamy je wysoooko do góry ciastem - tak trochę w 3/4, ale bardziej 4/5. Pieczemy 15-20 minut, aż mocno wyrosną, popękają, zezłocą się i w ogóle ładnie pachnie. Zjadamy jedną na gorąco, decydujemy, że będzie tu pasował bardzo miód bo daliśmy tylko pół szklanki cukru cholera wie czemu, smarujemy miodem, zjadamy więcej.

Lurk lurk.

wtorek, 22 lutego 2011

Bułki na parze, paruchy.


Pampuchy, kluski na parze, parowańce, buchty. Słyszałam na te pyszne buły już tyle nazw :) ale pod każdą kryje się to samo. Teraz co prawda można kupić je w supermarkecie za 6zł za kilo, ale tak lubię domowe ciasto drożdżowe, że zupełnie mnie to nie zniechęca. Przyznaję się bez bicia - robiłam je po raz pierwszy. Ale nie zamierzam już wracać do suchego, supermarketowego ciasta.

Edit: od momentu umieszczenia tego posta zdążyłam się nauczyć kolejnych kilku nazw, które na pewno warto znać. Na wszelki wypadek. Zatem buły te nazywane są również parowcami, parzakami, kluchami z łacha, oraz pyzami, chociaż to jest kwestia sporna. Czy ktoś zna jeszcze jakąś nazwę? :D

Swoją drogą - to jedno z tych kryzysowych, tanich dań - wystarczą rzeczy, które i tak zazwyczaj mamy w kuchni, do tego jakiś jogurt, i sycący obiad za kilka groszy gotowy.

Dziś, po całym dniu zajadania się chlebem z nutellą, miałam dość słodkości. W związku z tym, chociaż najpopularniejsze są na słodko, to zjadłam je z grzybowo-śmietanowym sosem. Pycha.

Przepis zaczerpnęłam od Baby Przy Garze :)

Składniki (na 8 sporych bułek, najadłam się 4)

300g mąki pszennej
Pół szklanki mleka
1 jajko
20g stopionego masła
15g świeżych drożdży (lub 7g suchych)
Szczypta soli
Pół łyżki cukru

Czas wykonania: ok. 2 godzin, większość z tego to oczywiście wyrastanie ciasta
Koszt: jakieś 3zł :)

Wykonanie:

Jeżeli używamy świeżych drożdży sporządzamy rozczyn - w garnuszku mieszamy ciepłe (nie gorące) mleko z roztartymi w palcach drożdżami, dodajemy 50g mąki (ok. 3 łyżek), i rozcieramy aż nie będzie grudek. Odstawiamy na 10 minut aż zacznie bąbelkować i pęcznieć. Po tym czasie do dużej miski wsypujemy resztę mąki (250g), wbijamy jajko, posypujemy szczyptą soli, i mieszamy aż się z grubsza połączy. Dolewamy nasz rozczyn, i zagniatamy elastyczne ciasto (dodałam ok. 3-4 łyżek wody, bo moje ciasto było dość twarde). Gdy jest już w miarę wyrobione polewamy roztopionym masłem i zagniatamy, aż wszystko będzie wchłonięte. Odstawiamy w miseczce, nakryte szmatką, na ok. godzinę - aż wyrośnie, i podwoi objętość.

Jeżeli używamy suchych drożdży to nie trzeba robić rozczynu, wtedy po prostu mieszamy ze sobą wszystkie składniki, a dalej jak wyżej :)

Gdy ciasto ładnie nam wyrośnie wyjmujemy je z miski i dzielimy na 8 części - ja po prostu pokroiłam ostrym nożem. Formujemy kuleczki i odkładamy na omączony blat na jakieś 15 minut, aż się napuszą. Po tym czasie są gotowe, i można je parować - ok. 10 minut. Parowane sporo jeszcze urosną - moje prawie podwoiły objętość, więc nie pchajcie ich tam zbyt dużo ;)

Co zrobić, jeżeli nie ma się garnka na parze? Mamy dwie, proste możliwości.
1) Bierzemy garnek odpowiedniej wielkości i kładziemy na niego sitko/durszlak, takie, w jakim odcedzamy nasz makaron. Układamy w sitku ostrożnie buły, po czym przykrywamy odpowiedniej wielkości pokrywką.
2) Nie mamy durszlaka, bida straszna, jak to się stało. Idziemy po durszlak do sklepu. W sklepie nie ma. Dobra, trzeba wymyślić coś innego. Bierzemy czystą ściereczkę, najlepiej jakąś bawełnianą albo inną naturalną, i kawałek sznurka. Naciągamy ją na garnek odpowiedniej wielkości, luzujemy żeby było odpowiednie wgłębienie, obwiązujemy, żeby się trzymało. Przykrywamy pokrywką, parujemy.

I jeszcze szybciutki sposób na sos grzybowo-śmietanowy:

Składniki:

350-400 gram pieczarek
Mały kubek śmietany 18%
Pieprz
Sól

Czas wykonania: 20 minut
Koszt: 3zł

Wykonanie:

Obieramy pieczarki, chyba, że są ładne i czyste, wtedy tylko myjemy. Siekamy kapelusze na ósemki, nóżki na plasterki, wrzucamy na patelnię. Dusimy pod przykryciem aż puszczą ładnie wodę, pieprzymy, solimy. W razie potrzeby - podlewamy wodą. Gdy są już miękkie i uduszone (zajmie to ok. 15-20 minut powolnego pyrkolenia) wrzucamy śmietanę do kubeczka, po czym hartujemy ją, wlewając odrobinkę wody z pieczarek. Mieszamy śmietanę w kubeczku, dolewamy jeszcze trochę wody, mieszamy, i dodajemy ten miks do pieczarek. Na wolnym ogniu podgrzewamy trochę, aż śmietana trochę zgęstnieje, próbujemy. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku.

sobota, 19 lutego 2011

Jak zrobić TANI, prawdziwy cukier trzcinowy (brązowy).



To jest zdecydowanie moje odkrycie roku 2011. I mówię to z całą pewnością, mimo, że mamy dopiero luty.


Kupowanie cukru trzcinowego to jedna z najbardziej uciążliwych dla mnie czynności. Osobno jest cukier trzcinowy, osobno demerara (sic!), osobno muscovado...a to wszystko jest tak diabelnie drogie! Najtaniej cukier trzcinowy można kupić za ok. 9zł za kilogram. Zazwyczaj - ok. 11zł. Kilogram muscovado to już ok. 13zł, a czasami ceny sięgają nawet 25zł za kilogram w przypadku wysokopółkowej marki (ciemny cukier chytrze pakowany jest w półkilogramowe paczki). Do przeciętnego przepisu na muffiny dodaje się ok. 150-200g cukru, a jednak biały to przecież nie to samo...

Prawda...? Nieprawda. Czysty, rafinowany cukier pozyskiwany z trzciny cukrowej i buraków cukrowych to, pod względem chemicznym, dokładnie ta sama substancja. Jasny cukier trzcinowy (czasami nazywany Demerarą) to cukier, który zawiera w sobie przynajmniej 3,5% melas (substancji, które są produktem ubocznym w procesie rafinowania cukru). Ciemny cukier, u nas znany jako Muscovado, musi zawierać w sobie przynajmniej 6,5% melas. Ponieważ wytwarzanie ciemnego cukru z trzciny cukrowej przez odpowiednie sterowanie rafinacją jest bardzo uciążliwe, to większość cukru trzcinowego produkowana jest w bardzo prosty sposób - do białego cukru dodaje się melasy, aż osiągnie on odpowiedni poziom wilgotności i nasycenia.

Więc czemu nie robimy tego w domu...?

Od dziś robimy :) obcinając przy tym koszty o połowę!

Przepis jest prosty jak funt kudeł.

Do zrobienia jasnego cukru trzcinowego potrzebne będą nam:

1 łyżka melasy trzcinowej (po testach dochodzę do wniosku, że żeby otrzymać jasny cukier można dodać 3/4 łyżki)...
...na każde 200g cukru (w zasadzie 210, ale zaokrąglimy dla ułatwienia).

Jeżeli chcemy otrzymać ciemny cukier muscovado - podwajamy ilość melasy.

Skomplikowany zaiste proces łączenia tego cuda przedstawiam poniżej.

1. Wszystko, czego potrzebujecie. Jeżeli nie macie miksera, to nie martwcie się - ponoć ten sam efekt da się uzyskać rozcierając cukier z melasą za pomocą widelca, tylko oczywiście będzie to trwało trochę dłużej (tak, mam bardzo brudny mikser ;)).

2. Dodajemy melasę do cukru i zaczynamy miksowanie! U mnie - 420g cukru, dwie (raczej płaskie) łyżki melasy.

3. Po chwili melasa utworzy nam z cukrem brzydkie grudki. Spokojnie, nic się nie dzieje, tak ma być - nie poddajemy się. Ja na tym etapie trochę oszukałam - nie chciało mi się stać z mikserem, bo cukier mi się sypał na boki, więc wrzuciłam wszystko do blendera i włączyłam go na ok. minutę ;)


4. Gotowe! Wilgotny, aromatyczny cukier trzcinowy/brązowy. Na samej górze posta - z bliska :)

Nasz cukier będzie miał trochę mocniejszy zapach od kupnego, ze względu na to, że taka skoncentrowana melasa bardzo mocno pachnie zaraz po otwarciu słoika.

A teraz najlepsze.

Kilogram cukru można kupić już za 2.50zł. Melasę kupiłam za niecałe 13zł - słoiczek 450g. Jedna łyżka melasy waży 15g, z prostych rachunków wynika, że z jednego słoika otrzymamy 30 łyżek, które wystarczą nam do utrzcinowienia 6 kilogramów cukru.

2.16 zł (melasa) + 2.50zł (cukier) = 4.66zł za coś, za co w sklepie normalnie zapłacilibyśmy przynajmniej dwa razy tyle.

Podwojenie melasy zaowocuje muscovado w cenie niecałych 7zł za kilogram.

Najpraktyczniejsze w tym wszystkim jest to, że możemy po prostu wymieszać sobie taką porcję, jaka aktualnie jest nam potrzebna (żegnajcie, cztery rodzaje cukru w szafce!), możemy zastąpić biały cukier w dużych kryształkach drobnym cukrem do wypieków (nieco droższym), i otrzymamy "cukier trzcinowy extra fine" (7-8zł za pół kilograma...), możemy płynnie regulować "ciemność" naszego cukru.

Na koniec jeszcze kilka uwag:

- Melasa z buraków cukrowych się nie nadaje. Niestety.
- Nasz gotowy cukier jest wilgotny i będzie się zbrylał - to normalne. Żeby temu zapobiec trzymamy go w szczelnych pojemniczkach z jak najmniejszą ilością powietrza. Jeżeli mimo wszystko nasz cukier trzcinowy zmieni się w twardą bryłkę, to odstawmy młotek, obierzmy jabłko ze skórki, i skórkę tę wrzućmy na noc do pojemniczka z cukrem. Rano będzie sypki aż miło.
- Są różne rodzaje melasy - od najjaśniejszej, która jest jak syrop i niezbyt aromatyczna (nie nadaje się), przez średnią (trzeba jej pewnie dodać więcej), do najciemniejszej, black strap mollases, której ja użyłam. Nie wiem jaką uda wam się dostać, ale black strap na pewno będzie najwydajniejsza.
- Melasę można kupić w Kuchniach Świata, przez Internet, i w eko-sklepikach sprzedających bio-żywność. Ja właśnie tam znalazłam moją melasę (sklepik w bocznej bramie od ul. Krupniczej, jeżeli ktoś z Krakowa jest zainteresowany :)). Ja użyłam takiej:


Mam nadzieję, że ten sposób okaże się przydatny i więcej osób będzie mogło cieszyć się cukrem trzcinowym w wypiekach :) dajcie znać swoim kucharzącym znajomym!

czwartek, 17 lutego 2011

Chińskie pierożki won-ton z kurczakiem.




I znów mnie wzięło na eksperymenty ;) Dziś chińskie pierożki won-ton które można przygotować na wiele różnych sposobów - delikatnie ugotować, usmażyć na głębokim oleju lub zrobić to co ja, czyli ugotować je na parze. Przepis na ciasto znalazłam tutaj, chociaż mam wrażenie, że moje wyszły jakoś inaczej ;) chyba mniej podsypywałam mąką.

W moim wykonaniu pierożki są śmietnikowe - zgarnęłam po prostu resztki różnych składników, które mi do siebie pasowały, i wyszły naprawdę pysznie ;) chociaż połączenie jest dość dziwne, i nie obiecuję, że każdemu zasmakuje.

Składniki na ciasto:

250g mąki
1 jajko
1/4 łyżeczki soli
70-100ml wody

Składniki na farsz:

Mięso drobiowe (użyłam mięsa ze skrzydła z indyka i skrzydełek z kurczaka, na których gotowałam wcześniej rosół, ale wielkościowo wyszło podobnie, jak jedna pierś z kurczaka)
Kawałek pora
Pół cebuli
Pęczek szczypiorku
Pół kostki sera favita (można użyć miękkiego twarogu, albo innego białego, słonego sera)
Kilka kropel sosu sojowego
Pieprz ziołowy

Koszt: 5-6zł
Czas wykonania: długi, ze względu na czekanie na ciasto, i składanie pierożków.


Wykonanie:

Na początek szykujemy ciasto. Wsypujemy mąkę do miski, na środku robimy wgłębienie, wbijamy jajko. Dodajemy soli i wody, mieszamy do połączenia się składników, po czym zagniatamy elastyczne, miękkie ciasto. Ilość wody zależy od tego, jakiej mąki użyjecie - mnie wystarczyło 70ml. Zawsze możecie podsypać trochę mąki albo dodać odrobinę wody. Ważne, żeby ciasto się nie kleiło. Formujemy kulkę, i odstawiamy ją na 40 minut do godziny, przykrytą wilgotną szmatką - gdy ciasto trochę postoi, to gluten się aktywuje, i będzie je łatwiej rozwałkować.

W międzyczasie szykujemy farsz - drobno siekamy kurczaka i wrzucamy do miseczki. Siekamy pora i cebulę, i wrzucamy na patelnię z odrobiną rozgrzanego oleju/oliwy. Podsmażamy chwilę, aż cebula się zeszkli, a por straci ostrość. Dodajemy do kurczaka. Siekamy szczypiorek, i również wrzucamy do miseczki. Ser rozdrobniłam z odrobiną mleka, żeby był bardziej kremowy. Dodałam 4-5 kropli sosu sojowego, i około łyżki pieprzu ziołowego (jeżeli używacie zwykłego pieprzu, to oczywiście dodajcie go mniej - do smaku). Mieszamy kurczaka, warzywa i ser, aż powstanie nam gęsta pasta. Próbujemy, i ewentualnie jeszcze doprawiamy do smaku.

Gdy ciasto odleży swoje dzielimy je na dwie części. Jedna z nich wraca do odpoczywania, a drugą wałkujemy. Wałkujemy bardzo, bardzo cienko - tak cienko, jak tylko dacie radę. W trakcie podsypujemy blat - można podsypywać zwykłą mąką, ale polecam drobną mąkę kukurydzianą. Gdy nasze ciasto jest już cieniutkie ostrym nożem kroimy je w kwadraty wielkości ok. 8x8cm. Układamy je sobie w elegancki kopczyk, przesypując mąką kukurydzianą (tutaj pszenna nie zadziała). Musimy uważać, żeby nasze kwadraty nie wyschły, więc jeżeli pracujemy powoli, to przykrywamy je wilgotną szmatką. Mnie krojenie jednej porcji nie zajęło więcej niż kilkanaście minut, więc się w to nie bawiłam.

Z tej połowy porcji powinno wam wyjść ok. 12-13 kwadracików, czyli w sumie będziecie mieli ok. 25 pierożków. Duża, duża porcja - ja zjadłam ok. 8-9, i mocno się najadłam.

Sposobów formowania wontonów jest cała masa - można je składać jak ravioli, można formować jak nasze uszka. Ja najbardziej lubię je składać w takie małe paczuszki. Ciężko byłoby mi wyjaśnić jak się to robi, więc poniżej zamieszczam film :) przepraszam za jakość. I Seethera w tle ;)




Gdyby brzegi nie chciały się kleić, to smarujemy je po brzegach umoczonym w wodzie palcem. Gotowe pierożki odkładamy na omączony blat. Żeby je uparować należy każdy z nich położyć na kwadraciku z papieru do pieczenia. Oczywiście byłam ciekawska, i kilka zrobiłam bez papieru - faktycznie, są dużo bardziej narażone na rozwalanie się ;)


Gotujemy je w garnku na parze ok. 8-10 minut. Po tym czasie możemy zjeść je polane na przykład jakimś sosem, ale świetnie sprawdzają się jako kluseczki w rosole - w ten właśnie sposób zjadłam je ja, i bardzo, bardzo mi smakowały. Trzeba tylko uważać, bo są bardzo gorące :)

Ach, no i dziś Światowy Dzień Kota! Ugłaszczcie tam ode mnie swoje sierściuchy, moja prywatna kota mi właśnie mruczy na kolanach ;)

środa, 16 lutego 2011

Finger food - krakersy z serkiem i dodatkami.





Finger food to nazwa popularnego jedzenia "na jeden gryz", podawanego na różnego rodzaju imprezach. Idea jest taka, że gdy jesteś głodny, to zamiast szukać sztućców i talerzyków po prostu łapiesz przegryzkę z talerza, i wsuwasz bez ceregieli. Te krakersy to właśnie typowy finger food z którym spotkałam się ostatnio na kilku, hm, zgromadzeniach towarzyskich, i bardzo mi zasmakował.

Składniki:

Paczka krakersów (ja upiekłam moje pikantne krakersy, tylko zamiast ciąć - wykroiłam kształty. Ale możecie użyć każdych paczkowanych krakersów)

Ostro-słony ser do smarowania - użyłam mojej ulubionej favity.

Dodatki - oliwki, przyprawy takie jak papryka, chili, suszone pomidory, ogórki kiszone, wszystko, co tylko będzie wam pasować
Koszt: Zależy od dodatków, ok. 8-9zł za wielką porcję
Czas wykonania: 15 min

Wykonanie, niezbyt ambitne i skomplikowane:

Ser rozgniatamy na papkę widelcem, dodałam odrobinę mleka żeby był miększy. Smarujemy nim nasze krakersy. Kroimy drobno wybrane dodatki - u mnie plasterki oliwek. Układamy je na krakersach, część krakersów posypujemy chili. Wykładamy na talerzyk i z przyjemnością patrzymy, jak ekspresowo znikają.

poniedziałek, 14 lutego 2011

niedziela, 13 lutego 2011

Ciasteczka z nutellą na walentynki.


Po pierwsze - tym razem dziękuję za zdjęcia Castii~

Po drugie - co prawda nie obchodzę walentynek, to święto wydaje mi się bardzo dziwne, ale to całkiem niezły pretekst żeby wypróbować nowe ciasteczka ;) Zwłaszcza, że akurat są u mnie znajomi, którym mogę je sprezentować. Z miłością, oczywiście. Zresztą każdy powód jest dobry, żeby zrobić/dostać/dać ciasteczka.

Ciasteczka dla fanów nutelli - mocno słodkie, z orzechowym aromatem i smakiem. Szybciutkie, więc skoczcie po słoiczek nutelli i zróbcie je dla swojej ukochanej/ukochanego :)

Wykorzystałam lekko zmodyfikowany przepis z tego bloga, i wyszło mi baaaardzo dużo ciastek - 3 pełne blachy.

Składniki:

115g miękkiego masła
160g nutelli
380g mąki
120g cukru (dobrze użyć drobnego, do wypieków, ja użyłam zwykłego, i trochę było widać kryształki)
1 jajko
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
ok. 60ml śmietany kremówki (płynnej, użyłam 30%)
Kilka kropel aromatu waniliowego, wyskrobane nasionka z 1 laski wanilii lub łyżeczka ekstraktu waniliowego.

Koszt: 8-9zł
Czas wykonania: 40-50min

Wykonanie:

Miękkie masło wrzucamy do miski, i ucieramy mikserem dość długo z cukrem i nutellą. Dodajemy jajko i wanilię, ucieramy. Dosypujemy mąki, soli, proszku do pieczenia (można je wcześniej wymieszać), po czym miksujemy. Prawdopodobnie na tym etapie ciasto zrobi się dość suche, "okruchowate". Powoli wlewamy kremówkę i miksujemy, aż ciasto zgęstnieje, obserwując - ja zużyłam ok. 50ml.

Ciasto jest bardzo miękkie, nie jest typowym, elastycznym ciachem. Z tego powodu najlepiej zrobić tak: obsypać blat mąką, również dłonie, urwać ok. 1/4 naszego ciasta, rozpłaszczyć, i delikatnie wałkiem rozwałkować je do ok. 0,5cm grubości. Dość szybko zorientujecie się jak z nim postępować :) foremkami wycinamy pożądane kształty, i przenosimy je na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Układamy dość blisko siebie - nie rosną mocno. Pieczemy ok. 10-15 minut w 180 stopniach, aż zbrązowieją. Po wyjęciu czekamy chwilkę, po czym przenosimy gdzieś do wystudzenia.

Przyznaję, że jestem leniem, i po jednej blasze serduszek, drugiej gwiazdek, trzecią postanowiłam utoczyć ręcznie - formowałam kuleczki wielkości orzecha laskowego, mocno spłaszczałam, i piekłam w ten sposób. Też wyszły, więc jeżeli nie zależy wam na prezencji, to polecam sposób :)

A pod wieczór pojawi się obrazek, który możecie wydrukować i sprezentować swojej walentynce...ale to jak trochę odsapnę ;)

sobota, 12 lutego 2011

Buraczane muffiny czekoladowe.



A dziś coś kombinowanego (: lubię sok z buraków, ale zawsze zostaje mi po nim cała masa wiórów. Nie lubię wyrzucać jedzenia, a skoro jest ciasto z cukinią i ciasta marchewkowe...to na pewno da się coś zrobić też z buraków. No i oczywiście, że się da ;) Zmodyfikowałam sobie ten przepis. Muffiny są dość ciężkie, mocno czekoladowe - jak brownie. Mają czerwono-kakaowy kolor, są aromatyczne, i oczywiście w ogóle nie czuć w nich buraka. Pycha!

Jeżeli używacie buraków z odciśniętym sokiem to skontrolujcie, czy nie są zbyt suche - ja mam kiepską maszynę, więc trochę soku w nich zostaje. Jeżeli używacie sokowirówki która zostawia praktycznie suche wiórki, to dolejcie do nich trochę soku.

Przepis na ok. 18 niewielkich muffinek.

Składniki:

200g mąki pszennej
50g kakao (miałam fatalne kakao, z Wedla, nie polecam. Jeżeli używacie Deco Morreno, to wystarczy 30g)
3 łyżeczki proszku do pieczenia
170g cukru
Szczypta soli
2 jajka
1 szklanka (250ml) jogurtu naturalnego
1 szklanka utartych buraków, ciasno upakowanych (ze dwa średnie buraki starczą :) )
100g masła

Czas wykonania: 30-40 minut
Koszt: 5-6zł

Wykonanie:

W jednej misce mieszamy wszystkie suche składniki (mąka, kakao, cukier, sól, proszek do pieczenia). Do drugiej wkładamy nasze buraczki, zalewamy je jogurtem, mieszamy. Dodajemy jajka, mieszamy. Dodajemy rozpuszczone masło, mieszamy. Masę dodajemy do suchych składników, i mieszamy widelcem aż do połączenia. Nakładamy ją do papilotek wypełniając je w ok. 3/4 wysokości. Pieczemy w 180 stopniach około 15 minut, aż urosną i popękają. Można ewentualnie sprawdzić patyczkiem czy już są gotowe. Oryginalny przepis mówi o posypaniu ich cukrem-pudrem dla dekoracji - dla mnie były wystarczająco słodkie ;)

wtorek, 8 lutego 2011

Udon z czarniakiem, sezamem i warzywami.



Dziś trochę azjatycko. Trochę, bo na wschodniej kuchni znam się jak kura na pieprzu, i po prostu czasami składam do kupy to, co wydaje mi się, że będzie smakowało nieźle. I zazwyczaj nawet smakuje ;) Nie wiem ile świętych praw kuchni azjatyckiej złamałam, wolę nie wiedzieć. Dziś kilka różnych smaków i tekstur - słodycz marchewki, chrupkość ostrawej papryki, krucha ryba z mięciutkim, słonym makaronem. Uwierzcie mi na słowo - pyszne. I proste, a jakie wrażenie zrobi jak powiecie, że podajecie dziś na obiad sakana to pasuta x)

A teraz żenujący żart prowadzącego - chociaż to danie jest ze Wschodu, to wymaga trochę zachodu (dohoho). Ale przy dobrej organizacji można się uwinąć w 15 minut ;)

Składniki:

Japoński makaron udon
Kawałek dowolnego, rybiego fileta (150g) - u mnie czarniak, ale gdyby był, to wzięłabym karmazyna.
Warzywa - ćwiartka żółtej papryki, dwie-trzy pieczarki, pół marchewki
Łyżka-dwie ziaren sezamu
Kawałek cytryny
Pieprz, sól, sos sojowy, chili
Dwie łyżki oleju (użyłam ryżowego)

Koszt: 5-6zł
Czas wykonania: realnie - 20, 25 minut.

Wykonanie:

Rybę rozmrażamy (jeżeli mamy mrożoną), odsączamy na ręczniczku. Kroimy na zgrabny filet który zmieści się nam na patelni, skrapiamy sosem sojowym i sokiem z cytryny, odkładamy na chwilę. Kroimy warzywa - paprykę w cienkie paseczki, marchewkę w słupki, kapelusze oczyszczonych pieczarek w ósemki. I teraz tak, jeżeli chcemy brudzić tylko jedną patelnię, to rozgrzewamy na niej łyżkę oleju, po czym wrzucamy warzywa. Solimy, pieprzymy, dodajemy szczyptę chili. Podsmażamy, ciągle mieszając, aż pieczarki się podsmażą, a marchewka i papryka lekko zmiękną (ale mają być wciąż chrupiące). Ja w pewnym momencie podlałam trochę wodą. Gotowe warzywa odkładamy na talerzyk i przykrywamy, żeby nie wystygły. W tym momencie wstawiamy nasz makaron - będzie się gotował ok. 10 minut. Bierzemy się za rybę - znów rozgrzewamy odrobinę oleju na patelni, i smażymy filety. Ja smażę je ok. 3-4 minut z jednej strony, i 1-2 z drugiej. Usmażoną rybkę ściągamy delikatnie z patelni, i odkładamy na jakiś talerz. Wrzucamy na patelnię sezam - patelnia i palnik są gorące po smażeniu ryby, więc zajmie to tylko chwilkę. Mieszamy sezam przez około minutę, aż zacznie brązowieć. W tym czasie nasz makaron powinien być już gotowy - odcedzamy go, przelewamy zimną wodą, nakładamy do miseczki. Mieszamy z sezamem, warzywami, i nakładamy rybę. U mnie na zdjęciu jeden z dwóch filetów, które później rozdrobniłam i też wymieszałam. Dodatkowo - skrapiamy sosem sojowym do smaku (lubię mocno słone potrawy). Wsuwamy pałeczkami albo klasycznie, widelcem ;)

poniedziałek, 7 lutego 2011

Ciastka obłędnie czekoladowe.





Wzięło mnie wczoraj po nocy na pieczenie...nie mogłam znaleźć takich ciastek, jakie by mi pasowały, więc zmodyfikowałam kilka znalezionych przepisów, i oto wyszły - czekoladowe ciastka tak pyszne, że po raz pierwszy od bardzo dawna oblizywałam mieszadełka miksera. Najlepsze są jeszcze na ciepło, a zaraz później - maczane w mleku. Mniam. Polecam jako prezent na walentynki ;)

Co ciekawe - wyszły mi dwa "rodzaje". Pierwszą partię piekłam na macie silikonowej, i trochę krócej - po upieczeniu lekko opadły, i w środku są bardziej ciągnące. Drugą partię piekłam od razu na blasze, i wyszły bardziej kopulaste, a w środku trochę bardziej sypkie. Wydaje mi się, że zależy to od długości pieczenia - 7-8 minut dla opadniętego efektu, 10-12 dla lepiej wyrośniętych ciastek :) poeksperymentujcie, i zobaczcie, co wam bardziej pasuje ;)

Wyszło mi 25 sporych ciastek, i dziś przepis szklankowy - używałam kubka o standardowej pojemności 250ml :)

Składniki:

140g miękkiego masła (użyłam kiepskiej margaryny którą kupiłam kiedyś przypadkiem, ale na pewno z masłem będą lepsze)
1 szklanka cukru trzcinowego
1,5 szklanki mąki pszennej
1 jajko
1/4 szklanki kakao (ciemnego, dobrej jakości)
1 łyżeczka sody
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
Kilka kropel aromatu waniliowego

Czas wykonania: 30 minut
Koszt: 4-5zł

Wykonanie:

Masło wkładamy do miski, i ucieramy mikserem przez 1-2 minuty. Dodajemy cukier, ucieramy. Dodajemy jajko, ucieramy przez 2-3 minuty. Wsypujemy/dodajemy całą resztę składników, miksujemy aż zrobi nam się gęsta, mocno lepka masa. Oblizujemy mieszadełka. Nagrzewamy piekarnik do 190 stopni, i mokrymi rękami formujemy ciasteczka wielkości orzecha włoskiego, które spłaszczamy i układamy na blasze w dość dużych odstępach - rosną. Masa jest mocno klejąca się, tak ma być - spokojnie. Ja co kilka ciastek myłam ręce. Pieczemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, albo matą silikonową/teflonową - odrobinę mi przywarły do czystej blachy, więc nie polecam. Pieczemy od 8 do 12 minut - odsyłam do komentarza powyżej ;) wyjmujemy, ciacha będą mocno miękkie - czekamy aż trochę ostygną, po czym zdejmujemy z blachy (ja po prostu zsunęłam matę gdzieś na stół obok ;)). Zajadamy się!

niedziela, 6 lutego 2011

Grochówka na żeberkach.



Długo nie lubiłam grochówki, przekonałam się do niej dopiero, gdy sama ją sobie zrobiłam ;) uprzedzam, że moja wersja grochówki mało ma wspólnego z dietetycznością - łyżka praktycznie w niej stoi. Ma w sobie dużo, dużo mięsa, i pachnie dymem z wędzarni...

Składniki:

200-250g grochu (najlepiej takiego w połówkach, chociaż ja tym razem użyłam zwykłego, żółtego w całości)
Dwa kawałki żeberek wieprzowych (najlepiej wędzonych, ale zwykłe też się nadadzą - takich właśnie użyłam)
Kawałek wędzonego, pachnącego boczku
Niewielka marchew
Mała cebula
Dwa ząbki czosnku
Sól, pieprz, majeranek, liść laurowy

Koszt: 6-7zł
Czas wykonania: kilka godzin, ale też taki gar nam starczy na 2-3 dni spokojnie ;)

Wykonanie:

Do garnka wkładamy żeberka, zalewamy ok. 2l zimnej wody. Nastawiamy niewielki ogień, i zostawiamy na minimum godzinę, żeby się popyrkoliło. Gdy mięso jest już w miarę podgotowane możemy zdjąć ewentualne szumy, po czym wsypujemy przepłukany groch. Jeżeli używacie połówek - wsypujemy od razu do wody, jeżeli grochu w całości, to lepiej jednak go namoczyć kilka godzin, żeby skrócić czas gotowania. Niech sobie to pyrkoli kolejną godzinkę. Dorzucamy posiekaną w kostkę marchewkę, obraną cebulę, obrany czosnek, 2-3 liście laurowe. Po pół godziny dorzucamy dwie łyżki majeranku, pieprz, sól, mieszamy. Sprawdzamy jak tam nasz groch - jeżeli zmiękł, to wyjmujemy żeberka, odkładamy na talerz do ostygnięcia. Wyjmujemy też liście laurowe. Ja w tym momencie użyłam blendera żeby rozdrobnić trochę groch i zagęścić zupę - groch w połówkach sam się ładnie rozpadnie. Ostygnięte mięsko zdejmujemy z kości, rozdrabniamy, wrzucamy do zupy. Boczek kroimy w drobną kosteczkę, i podsmażamy na patelni do stanu kruchej skwarkowatości, po czym wlewamy, razem z wytopionym tłuszczem, do zupy. Mieszamy wszystko porządnie, zostawiamy jeszcze na pół godzinki pyrkolenia, po czym próbujemy. Ewentualnie doprawiamy do smaku pieprzem lub solą. Można podać z pajdą chleba, ale moja zupa to jest tak gęsta, że chleba to jej nie trzeba ;)

czwartek, 3 lutego 2011

Pikantne kopytka z sosem czosnkowym.




Pierwszy raz w życiu jadłam kopytka, które nie były słodkie (: chociaż prawdopodobnie to kwestia nazewnictwa - na Śląsku robi się kopytka z twarogiem, a te go nie zawierają. Byłam tak przekonana, że muszę do nich kupić twaróg, że zapisałam go sobie na liście zakupów ;) Kluchy są absolutnie pyszne - nie wiem jak żyłam bez nich tyle lat! Inspirowałam się przepisem od Bijany, ale ponieważ nie lubię pietruszki ani koperku, i na boczek też średnio miałam ochotę, to zdecydowałam się na wegetariańską, ostrą wersję z papryką, chili i suszonymi pomidorami. Dla kontrastu - biały, czosnkowy sos. Połączenie idealne.

Wyszło mi ok. 35 kopytek, najadłam się niecałą połową, więc przepis na dwie osoby raczej :)

Składniki:

500g ziemniaków
125g mąki
1 jajko
Starty ser - użyłam 30g startego na drobnej tarce, twardego Masdama
Łyżeczka słodkiej papryki (dodałabym następnym razem pół)
Pół łyżeczki chili (dodałabym łyżeczkę :) )
Szczypta pieprzu
Szczypta soli

I sos czosnkowy, prosty i niskokaloryczny:

3 łyżki jogurtu naturalnego
1 ząbek czosnku
Pieprz, sól

Koszt: 3-4zł
Czas wykonania: ok. 2h, bo ziemniaki się muszą ugotować i przestygnąć ;)

Wykonanie:

W miseczce mieszamy jogurt, szczyptę soli, szczyptę pieprzu, i zgnieciony/drobno posiekany ząbek czosnku. Odstawiamy do lodówki.

Ziemniaki gotujemy. Gdy już są miękkie odcedzamy, i jeżeli mamy praskę i chce nam się bawić - przeciskamy. Ja użyłam zwykłego zgniatacza do ziemniaków, co pewnie spowodowało, że w kluchach było trochę grudek, ale i tak były kremowe i delikatne. Odstawiamy ziemniaki żeby porządnie ostygły. Gdy już są zimne dodajemy mąkę i jajko, i zagniatamy (dość kleiste w moim przypadku) ciasto. Dodajemy przyprawy (papryka, chili, pieprz, sól), posiekane, suszone pomidory (użyłam trzech dużych, odsączonych na papierowym ręczniku z oleju), i starty na najdrobniejszych oczkach ser, po czym zagniatamy do połączenia. Dzielimy ciasto na pół, i formujemy na omączonym blacie po kolei dwa wałeczki, które następnie lekko spłaszczamy. Tniemy ostrym nożem, po skosie, kluseczki. Gotujemy w dużej ilości lekko osolonej wody, aż wypłyną - kilka minut. Odcedzamy, podajemy z sosem czosnkowym :)

Mnie wyszło ich dość sporo, więc wsadziłam je do lodówki, i zjem dzisiaj. Ale można też je zamrozić - lekko obsypane mąką wstawiamy do zamrażarki na tacce, tak, żeby się nie stykały, na kilka godzin. Po tym czasie możemy je przesypać do woreczka i przechowywać - w razie ataku głodu wyjmujemy, i od razu wrzucamy na wrzątek. Innym wyjściem jest najpierw je ugotować, a dopiero później zamrozić - wtedy nie gotujemy ich, tylko odsmażamy na patelni.

Smacznego!

wtorek, 1 lutego 2011

Pizza na -naprawdę- grubym cieście.



Wszyscy martwi Włosi przewracają się w grobach. Żywi szykują na mnie atak terrorystyczny. Ale uwielbiam taką obrazoburczą pizzę na bardzo, bardzo grubym cieście ;) długo szukałam idealnego przepisu, i zostaję przy tym - ciasto jest dokładnie takie, jakie lubię, mmm.




Uwaga co do wielkości - moja pizza miała niecałe 30cm średnicy, mocno się najadłam połową, ale ja też niewiele jem...podejrzewam, że jeden bardzo głodny samiec naje się całą sztuką po uszy, ale prawdopodobnie toto może śmiało wystarczyć dwóm osobom ;)

Składniki na ciasto:

250g mąki pszennej
1 małe jajko
100ml mleka
Płaska łyżeczka soli
7g suchych drożdży (lub 14g świeżych)
Łyżeczka oliwy

Dodatki, w moim przypadku:

Sos pomidorowy
Dwie malutkie cebule-dymki
Ząbek czosnku
Dwie duże główki pieczarek
Cztery duże plastry salami
Ser - pół kulki mozzarelli, 100g tartej goudy. Polecam przynajmniej 200g sera :)
Przyprawa do pizzy, sól, szczypiorek do posypania

...ale wy użyjcie takich dodatków, jakie najbardziej wam smakują ;)

Czas wykonania: 1h
Koszt: 7-10zł

Wykonanie (uwaga: dokładnie w tej kolejności :) )

Nastawiamy piekarnik na 200 stopni (nie wiem ile grzeje się wasz, ale mnie wykonanie pizzy zajmuje dokładnie tyle, co nagrzanie się piekarnika ;)).

Szykujemy sos: siekamy drobno cebulę i czosnek, wrzucamy je do miseczki. Nie lubię zbyt dużo sosu na pizzy, więc używam ok. 4 łyżek sosu pomidorowego - kupuję najczęściej drobno siekane pomidory w kartonikach, ze względu na to, że polskie pomidory obecnie są bardzo kwaśne, inaczej robiłabym sos sama. Wy użyjcie ile chcecie :) Dosypujemy ok. łyżeczki włoskich ziół - użyłam gotowej przyprawy do pizzy, ale tam jest głównie oregano i bazylia, i szczyptę soli. Mieszamy, i zostawiamy do przegryzienia.

Zabieramy się za ciasto - w misce mieszamy mąkę, drożdże i sól (jeżeli używamy świeżych drożdży, to rozpuszczamy je w mleku). Wbijamy jajko, wlewamy lekko ciepłe mleko, dosypujemy soli. Mieszamy najpierw widelcem żeby się lekko połączyło, po czym zagniatamy elastyczne, gładkie ciasto. W zależności od tego jak łaskawi są dla was w danym dniu Mączni Bogowie - można dodać trochę wody, żeby ciasto było bardziej miękkie i elastyczne. Ja, przez to, że używałam mąki chlebowej, musiałam dodać ok. 4-5 łyżek. Gdy ciasto jest ładnie wyrobione (zajmie nam to ok. 4-5 minut) wylewamy sobie na dłoń łyżeczkę oliwy, rozcieramy, po czym znów przez chwilę ugniatamy ciasto (3-4 minuty). Odkładamy kulkę ciasta gdzieś na bok.

Szykujemy dodatki - kroimy pieczarki, jeżeli trzeba, to trzemy ser, i generalnie szykujemy się do ofensywy.

Na blasze do pieczenia wałkujemy ciasto w okrąg o średnicy ok. 30cm. Ewentualnie wałkujemy je na stole, a później przenosimy na blachę. Smarujemy sosem zostawiając ok. 1cm przerwy na brzegach, posypujemy szczodrze serem. Układamy dodatki, znów posypujemy serem - ja użyłam tartej goudy do posypywania, a mozzarellę ułożyłam pokrojoną na samej górze. A później znów posypałam goudą. Lubię ser ;)

Moja pizza przed pieczeniem wyglądała ponoć jak aztecka piramida:



Wkładamy blachę do piekarnika który ładnie nam się nagrzał. Pizza będzie się piekła 15-20 minut. Po tym czasie wyjmujemy i zajadamy na pohybel tradycyjnej, włoskiej pizzy!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...