Poszłabym utopić marzannę, ale boję się, że odbije się od lodu. Posadzone zioła ogłosiły strajk i po wykiełkowaniu praktycznie zatrzymały się w miejscu. Za chwilę wywieszą chyba kartkę "zawołaj jak już będzie słońce, głupia". Ratuję się zapasami mrożonek - zachowanymi na właśnie taką, czarną godzinę. Wciąż mam jeszcze trochę rabarbaru i pół kilograma bobu. I jak kolejnego dnia, budząc się, prawie zaczynam płakać widząc tę zimną ciapę za oknem - ratuję się.
W wyjątkowo podłym humorze udałam się ostatnio na zajęcia, wstępując po drodze do Kauflanda po wodę mineralną i chusteczki do wiecznie cieknącego nosa. Oczom moim ukazał się niebiański widok - kilogramy i kilogramy wielkich, czerwonych truskawek. No tak, wiem, są z Hiszpanii, rosną pod folią, nie są aż tak słodkie jak nasze, polskie...ale wiecie, po takiej zimie jak obecna (ponoć przez kilka miesięcy było tylko kilkanaście [sic!] słonecznych dni!) nawet takie truskawki wydawały mi się wspaniałe. A jeszcze wspanialsze było to, że przez lekkie poobijanie kosztowały 1.99zł. Za pół kilograma. Ha! Wzięłam szybciutko dwa opakowania, dołożyłam jabłuszko, zapomniałam o wodzie (zgarnęłam colę przy kasie) a chusteczek nie było.
Jeden wykład, dwie godziny później, udałam się znów do Kauflanda. Przemyślałam moje życie i doszłam do wniosku, że cztery złote za kilogram truskawek to okazja, która się zbyt często nie zdarza, i wezmę ich więcej, żeby zamrozić. Albo zrobić dżem. Albo kisiel, albo galaretkę, albo ciasto drożdżowe, albo milion innych rzeczy które już prawie czułam w ustach.
Truskawek nie było.
Nic, pustki, wymiecione. Pan zajmujący się działem owoców tylko się uśmiechnął, pewnie myśląc o mojej świętej naiwności.
Rozesłałam smsy pełne zbulwersowania i udałam się do domu, ciesząc się, że udało mi się załapać chociaż na dwa opakowania. A wieczorem zrobiłam tartę. Na cieniutkim cieście (chociaż zazwyczaj robię grube i bylejakie), z budyniem, z galaretką, z dużą ilością truskawek. I przez chwilę mniej smuciłam się tym, że jutro znów będzie szaro, buro i śnieżnie.
Składniki:
ok. 300g truskawek
1 budyń śmietankowy + mleko do niego
1 galaretka truskawkowa
200g mąki
2 łyżki cukru
100g masła
1 jajko
Pół łyżeczki ekstraktu waniliowego
2-3 łyżki zimnej wody
Koszt: ok. 10zł? Mocno zależy od truskawek ;)
Czas wykonania: kilka godzin ze względu na tężenie galaretki.
Wykonanie:
Na początku szykujemy galaretkę zgodnie z przepisem na opakowaniu, odstawiamy w chłodne miejsce aby zaczęła tężeć, jednocześnie pilnując, żeby nie stężała na amen.
Zimne masło siekamy w kostkę. Rozcieramy je z mąką na piasek, dodajemy resztę składników (bez wody), szybko zagniatamy zwartą kulę. Gdyby ciasto było za twarde lub nie chciało się kleić dodajemy po łyżce zimnej wody. Jeżeli mamy robota z ostrzami to ciasto można po prostu posiekać i poczekać aż składniki się połączą, co zazwyczaj uskuteczniam.
Blat posypujemy dość obficie mąką. Wałkujemy ciasto bardzo cieniutko, na ok. 3mm, pomagając sobie kładąc na wierzch folię spożywczą (ciasto nie będzie kleić się do wałka). Staramy się rozwałkować ciasto do okrągłego kształtu, pasującego do naszej formy na tartę. Ciasto od czasu do czasu obracamy na blacie, żeby nie przywarło, bo wtedy klops.
Rozwałkowane ciasto posypujemy odrobinę mąką, po czym nawijamy na wałek i przenosimy na formę - nawet udało mi się zrobić jakieś zdjęcia ilustrujące ;) Kiepskie bo kiepskie - tartę robiłam wieczorem - ale są.
Układamy ciasto w zagłębieniach formy, delikatnie dociskając, po czym ostrym nożem odkrawamy wystające resztki.
Widelcem dziurkujemy dokładnie spód tarty, po czym wkładamy ją na pół h do lodówki.
Po tym czasie tartę wysypujemy grochem/soją/fasolą i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Powiem szczerze - ja w końcu wysypałam tę soję, bo nie wiedziałam, czy się nie upiecze, czy coś. Szkoda mi jej było ;) a cienka i podziurkowana tarta raczej się nie unosi i nie fałduje. Ale jedna krawędź tarty, ze względu na to, że forma ma je pionowe, zagięła się do środka i upiekła krzywo. Więc jednak lepiej je jakośtam zabezpieczyć.
Tartę studzimy, w tak zwanym międzyczasie szykując budyń zgodnie z przepisem na opakowaniu. Odstawiamy go do ostudzenia, mieszając często, żeby nie zrobiły się grudki.
Na wystudzoną tartę nakładamy budyń, a na budyniu układamy pokrojone truskawki. Odstawiamy tartę do całkowitego wystygnięcia budyniu, najlepiej na chwilę dać ją do lodówki, zimny budyń i truskawki pomogą stężeć galaretce.
Gdy galaretka zacznie tężeć, ale wciąż jeszcze będzie płynna, ostrożnie wylewamy ją na tartę, pomagając sobie pędzlem/łyżką żeby dostała się w każde zagłębienie i wszystko ładnie pokryła.
Tartę odstawiamy do lodówki aż do całkowitego stężenia galaretki, i można już wyjmować sobie kawałek za każdym razem gdy dopadnie nas chandra ;)
Może i nie są tak pyszne jak te polskie...ale za to diablo fotogeniczne ;)