wtorek, 30 kwietnia 2013

Pierożki gyoza ze szpinakiem, kurczakiem i suszonymi pomidorami.



gyoza z kurczakiem i szpinakiem

gyoza z kurczakiem i szpinakiem

Ten post dodaje się sam - ja już jestem na majówce :) wyjechałam i będę się gniotła pod namiotem aż do niedzieli, za jedyną wygodę kuchenną mając nóż sprężynowy i drewnianą miskę, ale czego się nie robi dla konwentów ;)

Postanowiłam więc sobie pofolgować i zaraz przed wyjazdem rozpieścić się pierożkami gyoza z dość dziwnym połączeniem składników. Połówek by ich nie tknął, ale na szczęście go nie ma, więc mam dwie porcje dla siebie ;)

gyoza z kurczakiem i szpinakiemGyoza to małe, japońskie pierożki, odrobinę podobne do naszych pierogów. Nadzienie tradycyjnie składa się z jakiegoś rodzaju mielonego/siekanego mięsa i warzyw. Przygotowuje się je zazwyczaj na trzy sposoby: gotuje, jak nasze pierogi, gotuje na parze, lub podsmaża na patelni i później lekko podgotowuje/paruje. Ja wybrałam sobie tę trzecią metodę, jest przepyszna!

Przyszło mi do głowy takie połączenie składników kiedy zastanawiałam się, cóż zrobić z suszonymi pomidorami które dostałam od Ponti. Pasta nie, na makaron nie mam ochoty, na kanapce nudno jakoś...no i okazało się, że w tym połączeniu sprawdzają się rewelacyjnie, dodając lekko słonego i charakterystycznego smaku pierożkom.


Chociaż są dość pracochłonne, to czasem warto zafundować je sobie na obiad albo na kolację. Można też, tak jak pierogów, przygotować ich więcej i zamrozić lub trzymać w lodówce do odgrzania.

Składniki na 24 pierożki:

Na farsz:

1 pojedyncza pierś z kurczaka
Mrożony szpinak, ok. 200g
3-4 suszone pomidory, u mnie marki Ponti.
Sól, pieprz

Na ciasto:

1 kubek mąki (zwykłej mąki 550-650) + do podsypywania
ćwierć kubka wrzącej wody
1/2 łyżeczki soli

Do przygotowania:

Pół kubka chłodnej wody
Olej ryżowy lub oliwa z oliwek

Koszt: 10zł
Czas wykonania: 1,5h



Wykonanie:

W misce mieszamy mąkę z solą. Dodajemy wrzątek, mieszamy łyżką aż z grubsza się połączy, zagniatamy chwilę aż powstanie kulka. Będzie raczej twarda, może się lekko kruszyć, kiepsko się będzie formować, ale nie przejmujcie się. Zagniećcie tak, żeby ciasto się połączyło i stworzyło kulkę. Ciasto wkładamy do miseczki i przykrywamy wilgotną szmatką, zostawiamy na ok. godzinę.

Po tym czasie ciasto będzie już miększe i chętniejsze do współpracy. Zagniatamy je przez 2-4 minuty, aż zacznie być zupełnie elastyczne. Rolujemy je w gruby rulon, który kroimy na 24 płaskie talarki. Proponuję najpierw przekroić rulon na pół, następnie połówki znów na pół, i jeszcze raz, a później na trzy części.

Nasze talarki wałkujemy na cieniutkie okręgi. Można wycinać je wycinaczką, żeby były idealnie okrągłe, ale moim zdaniem nie ma to aż takiego znaczenia. Wałkujemy je naprawdę cieniutko, na grubość ok. 1,5mm. Obsypujemy je delikatnie mąką i układamy na kupce. Jeżeli będziemy pracowali wystarczająco szybko, to raczej nic nam nie zaschnie, ale jeżeli będzie wam to słabo szło na początku, to możecie czekające w kolejce krążki przykryć wilgotną ściereczką.

gyoza z kurczakiem i szpinakiem
gyoza z kurczakiem i szpinakiem


Takie rozwałkowane i omączone gyozy można zużyć od razu, ale można też owinąć je w ściereczkę lub folię aluminiową i trzymać kilka dni w lodówce, gdzie będą czekały na wykorzystanie. Można je też mrozić.

gyoza z kurczakiem i szpinakiem


Przygotowanie farszu jest banalnie proste. Szpinak rozmrażamy, po czym w rękach (lub na ściereczce, jeżeli chce nam się ją brudzić) odciskamy tyle wody, ile damy radę. Mięso z kurczaka kroimy na cienkie paseczki i siekamy w jak najdrobniejszą kosteczkę (można też zmielić, albo kupić mielone). Pomidory z oleju kroimy drobniutko. Doprawiamy szczyptą soli i pieprzu. Mieszamy wszystko dokładnie, aż powstanie nam gęsta papka (nie powinna podchodzić wodą).

gyoza z kurczakiem i szpinakiem


Na jeden placuszek nakładamy 0,5-3/4 łyżeczki farszu. Górną krawędź okręgu delikatnie moczymy palcem zamoczonym w wodzie, po czym składamy pierożek na pół.

Rozpoczynamy zawijanie gyozy - zawijamy tylko tę krawędź, która jest bliżej nas, dociskając ją do dalszej. Pracujemy od środka na prawo, po czym od środka na lewo. Instruktaż obrazkowy poniżej:

gyoza z kurczakiem i szpinakiem
 
gyoza z kurczakiem i szpinakiem

gyoza z kurczakiem i szpinakiem

gyoza z kurczakiem i szpinakiem

gyoza z kurczakiem i szpinakiem

gyoza z kurczakiem i szpinakiem

gyoza z kurczakiem i szpinakiem

Gdy gyozy są już gotowe rozgrzewamy łyżkę-dwie oleju (u mnie ryżowy) na głębokiej patelni. Układamy w patelni tyle gyoz ile się zmieści, bez ściskania ich, bo później nieco urosną :) podsmażamy delikatnie gyozy od spodu, aż się zarumienią. Trudno się robi zdjęcia lewą ręką, prawą trzymając pierożka, gdy reszta się pali!

gyoza z kurczakiem i szpinakiem


gyoza z kurczakiem i szpinakiem


Gdy gyozy są podsmażone od spodu zmniejszamy ogień, i wlewamy do patelni pół kubka wody, po czym przykrywamy patelnię pokrywką, pozwalając, aby górna część pierożków powoli doszła na parze. Czekamy ok. 10-15 minut, po czym odkrywamy pokrywkę, i czekamy jeszcze chwilę, aż reszta wody wyparuje. Gdy gyozy znów zaczną się lekko podsmażać są gotowe, żeby zdjąć je z patelni.

gyoza z kurczakiem i szpinakiem


Podajemy je skropione sosem sojowym, lub z sosem sojowym w miseczce, do maczania. Koniecznie-koniecznie, bez sosu sojowego nidyrydy! ;)

gyoza z kurczakiem i szpinakiem

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Fekkas - marokańskie, pikantne ciasteczka.

ciasteczka marokańskie fekkas


Sama nie wiem jak, trafiłam kiedyś na przepis na małe, marokańskie ciasteczka - fekkas. W swojej większej wersji są jak włoskie biscotti, podwójnie pieczone. Ale mini fekkas piecze się tylko raz, i można je zrobić w wersji słono-wytrawnej. Taką też popełniłam. Smakowały mi bardzo, wchodziły do ust garściami - są przepyszne do piwa. Skorzystałam z tego przepisu, ale zmodyfikowałam przyprawy :)

Do ich zrobienia wykorzystałam olej ryżowy otrzymany niedawno - http://www.olitalia.pl/cms/brand/olitalia/product/517.

 Uwielbiam olej ryżowy - ma masę zastosowań. Lubię go przede wszystkim do smażenia, bo ma bardzo, bardzo delikatny smak i zapach, i w przeciwieństwie np. do oliwy z oliwek nie muszę go "uwzględniać" komponując danie.

Świetnie się nadaje do smażenia w wysokich temperaturach i ma masę dobroczynnych właściwości, zawiera m.in. sławne już kwasy omega-3.

Składniki:

1 jajko
125ml mleka
110g oleju ryżowego
1 starty ząbek czosnku
315g mąki + pół kubka "zapasu" ;)
1 kostka bulionowa na rosół (polecam, nadaje ciekawy smak :)), albo 1 łyżeczka soli
3 łyżeczki przyprawy do gyrosa (ja użyłam ulubionej mieszanki Kamisa)
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia

Czas wykonania: 1h
Koszt: 5-7zł

Wykonanie:

Wszystkie składniki mieszamy, zagniatając elastyczne ciasto. Zaczynamy od 315g mąki, ale u mnie ciasto jeszcze mocno się kleiło, więc dosypałam ok. pół kubka mąki ekstra. Ciasto powinno mieć taką konsystencję, żeby dało się z niego utoczyć wałki.

Gotowe ciasto dzielimy na 4-5 części i toczymy z nich cienkie wałeczki. Jak cienkie - pozostawiam wam. Oryginalny przepis mówi o grubości palca, ale ja zrobiłam nieco grubsze, średnicy ok. 2,5cm.

Wałeczki wsadzamy do zamrażarki na ok. 20-30 min. Nie zostawiamy ich na zbyt długo, bo ciasto przy cięciu będzie się kruszyć. Jeżeli chcecie zabrać się za pieczenie później, to wstawcie w zamian ciasto do lodówki, na ok. 3h.

Schłodzone ciasto kroimy ostrym nożem na równe kawałeczki grubości ok. 0,5cm. Ważne, żeby były podobnej grubości, żeby równo się upiekły.

Pokrojone kawałki układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, można blisko siebie, nie rosną zbytnio. Pieczemy ok. 10-15 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni, aż się zezłocą, i będą zupełnie chrupiące - testujemy jedno ciasteczko po wyjęciu z piekarnika. Nie mogą być miękkie w środku, mają chrupać :) jeżeli ciastka za bardzo nam się rumienią, to pieczemy je nieco dłużej w niższej temperaturze, tak, żeby środek ładnie się wysuszył.

Po upieczeniu studzimy, wsypujemy do miseczki i zajadamy ;)

piątek, 19 kwietnia 2013

Kruche pomarańczowe motylki

ciasteczka do wycinania pomarańczowe


Jest ciepło, jest ciepło, siallala! Cieszy mnie to niezmiernie, poprawia mi humor i sprawia, że trochę mniej mi się nie chce wstać z łóżka rano ;)

Na uczczenie tej pięknej pogody - pomarańczowe ciasteczka-motylki ze skoncentrowanym sokiem pomarańczowym. Otrzymałam ostatnio fajną propozycję testowania włoskich produktów - po jakimś czasie otworzyłam pakę, i moim oczom ukazał się stos bardzo uniwersalnych rzeczy. Niektóre cieszą mnie bardziej (jak olej ryżowy), niektóre są dość zwyczajne - jak np. makaron ;) W każdym razie w ciągu miesiąca zamierzam opublikować kilka wpisów z ich wykorzystaniem.



Na pierwszy ogień poszedł koncentrat soku pomarańczowego Sunquick Pomarańcza. Ja zazwyczaj tego typu soki widuję w wersji malinowej. W piwie ;) Ale przypomniałam sobie o przepisie który kiedyś gdzieś widziałam, na ciasteczka z sokiem truskawkowo-pomarańczowym. Pomyślałam, że zmodyfikuję go lekko, a skończyło się tak, że zmodyfikowałam go całkowicie, i to w trakcie pieczenia, bo z oryginalnego przepisu nie dało się sklecić nic ;) ciastka się rozlewały, paliły, a następnie z takiej spalonej ciapy tłuszcz można było wyżymać. Zrobiłam więc drugie podejście, przepis opracowałam od nowa, i teraz już spełnia moje oczekiwania.

Ciasteczka są kruche, w środku lekko żujliwe, bardzo ładnie zachowują kształt w trakcie pieczenia. Czuć w nich lekką, cytrusową nutkę, która baaardzo mi pasuje w takie słoneczne dni ;)

A sam sok, po rozcieńczeniu z wodą gazowaną, stał się ostatnio ulubionym napojem Połówka - mówi, że jest pyszny, i pachnie faktycznie kusząco, zupełnie jak sok z kartonu. A wydajne toto niesamowicie.

Składniki:

1/2 szklanki cukru trzcinowego
3 szklanki mąki
200g masła (zimnego)
1/2 łyżeczki soli
1/4 łyżeczki sody
3 łyżki skoncentrowanego soku pomarańczowego
3 łyżki wody

Można użyć też 6 łyżek zwykłego soku pomarańczowego, ale wtedy smak będzie mniej wyczuwalny. Można wtedy dodać np. startą skórkę z 1/2 pomarańczy :)

Koszt: 6-8zł
Czas wykonania: ok. 2h

ciasteczka do wycinania pomarańczowe


Wykonanie:

Mieszamy ze sobą cukier, mąkę, sól, sodę. Dodajemy zimne, posiekane w małe kawałki masło, i rozcieramy z mąką, żeby powstał tłusto-wilgotny piasek. Dodajemy sok i wodę, zagniatamy szybko ciasto. Ciasto zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na ok. pół godziny, żeby się schłodziło.

Jeżeli mamy robota kuchennego z ostrzami, to polecam zaprząc go do pracy - wtedy po prostu wrzucamy do niego wszystkie składniki i siekamy aż otrzymamy jednolite ciasto. Zazwyczaj ciasto wtedy będzie wystarczająco chłodne, żeby nie musieć go wsadzać do lodówki, w przypadku ręcznego zagniatania ogrzeje się od dłoni, a ciepłe ciasto gorzej utrzyma swój kształt w piekarniku.

Schłodzone ciasto wałkujemy na omączonym blacie, najlepiej przez folię - jest dość delikatne i może się bez niej rwać pod wałkiem :) Wałkujemy je na grubość 3-4mm. Foremką wycinamy kształty, które delikatnie przenosimy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.

Pieczemy ok. 10 minut w piekarniku nagrzanym do 160 stopni, aż końcówki ciasteczek lekko się przyrumienią, ale nie za bardzo :) mają być złote, ale nie brązowe.

Po wyjęciu z piekarnika dajemy im chwilę przestygnąć, po czym delikatnie przenosimy na deskę lub talerzyk do całkowitego przestygnięcia. Ciepłe mogą być jeszcze miękkie i łamać się, więc robimy to z wyczuciem.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Muffinki chałwowe



muffiny chałwowe


Uwielbiam chałwę. Najbardziej pasuje mi jej konsystencja - krucho-lepka, słodkie igiełki zgrzytające w zębach...pyszności. Chociaż jest straszliwie słodka, to jak mnie najdzie, to wsuwam 100g batonik za jednym posiedzeniem, nie bacząc na kalorie (których chałwa ma miliardy). Raz na czas trzeba ;)

Miłośników chałwy na szczęście w otoczeniu mam sporo, więc na jedną z imprez zrobiłam muffinki wypełnione szczodrze chałwą. Sądząc po tempie znikania - przyjęły się ;) są przy tym bardzo słodkie, więc jedna, maksymalnie dwie muffinki wystarczą żeby na długi czas zaspokoić chęć na słodkie. Chałwa jest w nich mocno wyczuwalna, tak jak lubię.

Składniki:

250g mąki pszennej
1 łyżeczki proszku do pieczenia
0,5 łyżeczki sody
2 duże jajka
300ml maślanki (jak u mnie) lub kefiru lub śmietany 18% (duży kubeczek)
150g cukru
80ml oleju
200g chałwy

Koszt: ok. 10zł
Czas wykonania: 45min

Wykonanie:

W miseczce mieszamy widelcem jajka, olej, maślankę, cukier, sodę, proszek do pieczenia - do połączenia składników. Dodajemy mąkę, mieszamy widelcem aż do połączenia ale niezbyt długo, grudki są dopuszczalne :) Dodajemy chałwę, krusząc ją w palcach dość drobno, ale nie na zupełne "trocinki" - niech zostanie trochę większych kawałków.

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Wypełniamy papilotki/formę do ok. 3/4 wysokości - muffiny mocno rosną. Wkładamy do nagrzanego piekarnika na ok. 15 minut, aż mocno wyrosną i popękają u góry.

Można zajadać jeszcze ciepłe, gorąca chałwa leciutko się ciągnie...

muffinki chałwowe


wtorek, 9 kwietnia 2013

O pieczeniu chleba na zakwasie.

przepis na chleb zakwas

Dziś nie będzie konkretnego przepisu, dziś będzie o pieczeniu chleba na zakwasie. Dla początkujących, czyli dla mnie ;))

Na początek zaznaczę, że odwalam kompletną amatorszczyznę jeżeli chodzi o chleby, wybieram przepisy łatwiejsze, upraszczam sobie robotę jak tylko mogę. Jeżeli chcecie się dowiedzieć jak to robią specjaliści, to odwiedźcie blogi poświęcone stricte pieczeniu chleba - ten nigdy taki nie będzie. Polecam na przykład http://www.chleb.info.pl/  lub http://www.moja-piekarnia.pl/ .

Pierwsza moja przygoda z pieczeniem chleba na zakwasie zaczęła się dawno dawno temu, kiedy znajoma z Deviantarta przywiozła mi zakwas. Ale jakoś średnio mi te chleby wychodziły, nie wiem, może nie miałam do nich cierpliwości, może coś robiłam źle...rodzinie bardzo smakowały, ale ja się za każdym razem wkurzałam robiąc je.

Nabrałam trochę doświadczenia w pieczeniu na drożdżach i tak w ogóle, i zrobiłam kolejne podejście do zakwasu. Kupiłam zakwas na allegro, taki kilkuletni. Dlaczego? Bo im starszy zakwas tym silniejszy, ergo - lepiej na nim będzie wyrastał chleb. Zakwas możemy też zrobić sami, instrukcji w internecie jest od groma, ale ja tam będę zachęcać osoby początkujące do kupienia już "starego" zakwasu, żeby na początek swojej chlebowej drogi się nie zniechęcić ;)

No ale dobrze, mamy zakwas - dostaliśmy od kogoś, nabyliśmy, wyhodowaliśmy sobie. Co dalej?

Przechowywanie zakwasu

Ja zakwas trzymam w lodówce i jestem dla niego mało łaskawa. Siedzi sobie w słoiku szklanym 250ml, lekko zakręconym. Co tydzień go wyjmuję, 'karmię' łyżką mąki żytniej razowej, odrobiną wody mineralnej dla uzyskania odpowiedniej konsystencji i wstawiam z powrotem do lodówki.

W zasadzie chyba tak nie powinno się robić, powinno się go najpierw ogrzewać do temp. pokojowej, karmić, poczekać aż zacznie bąbelkować i dopiero wtedy chować do lodówki. Ale ja jestem leniem i skoro mój sposób też się sprawdza, to nie będę sobie dodawać pracy.
Jeżeli akurat piekę chleb, to wywalam do początkowego zaczynu cały zakwas, myję sobie słoik, a jak zakwas przefermentuje 12-14 godzin to odkładam z niego dwie łyżki do słoika i siup do lodówki do następnego razu.

Zakwas mi się zepsuł.

No, mi też, parę razy. Zdarza się. Ale  uwaga - czasem zakwas wcale nie jest zepsuty. Żywy zakwas pachnie octowo-jabłkowo-kwaśnie, w zależności od rodzaju mąki silniej lub słabiej. Może się rozwarstwiać na gęstą pastę i wodę - to nie znaczy, że się zepsuł, wystarczy wymieszać. Może się pokrywać takim białawym nalotem, może się robić skorupka, może się robić ciemny nalot. Ale póki pachnie octowo, to jest ok. Gorzej, jak zacznie wonieć pleśnią i się tą pleśnią pokrywać - wtedy faktycznie wziął i umarł.

Ja, na wszelki wypadek, mam trochę zasuszonego zakwasu. Zakwas suszymy bardzo prosto - rozsmarowujemy go cienką warstewką na papierze do pieczenia i zostawiamy w przewiewnym miejscu do wyschnięcia, po czym kruszymy i taki proszek trzymamy w szczelnym pojemniczku w jakimś suchym miejscu. Taki zapasowy zakwas będzie możliwy do "obudzenia" około roku, wystarczy do niego dodać wody, mąki i postawić w cieple. Fajne wyjście, jeżeli jesteśmy zapominalscy i nie chcemy na nowo kupować zakwasu po dwóch tygodniach delegacji służbowej. ;))

Jaka mąka?

Zakwas żytni najlepiej dokarmiać razową mąką żytnią. Najdłużej ją je i jest najsilniejszy - tak wynika z moich doświadczeń i taki sposób polecam.

A do chlebów używam już bardzo różnych mąk, najczęściej pszennej typ 650 (bylejaka mąka marki tip czy tesco), razowych mąk melvita (mają żytnią, pszenną, owsianą i różne inne), pełnoziarnistej mąki lubella (chociaż ona nie jest tak do końca pełnoziarnista), mieszanki trzech mąk lubella, żytniej jaka się nawinie, w sumie jak leci. Lubię eksperymenty.

O pieczeniu chleba rzecz ważna.

Nie ma fizycznej możliwości, żeby podać taki przepis na chleb, który zawsze wyjdzie tak samo i można się go trzymać co do joty. Pieczenie chleba nie jest zabawą dla osób, które zawsze sztywno trzymają się przepisów. Chleb w jeden dzień może wyrastać świetnie, w inny zajmie mu to dwa razy więcej czasu. Raz ciasto może "zabrać" 200ml wody i być twarde jak kamień, innym razem będzie lepkie i lejące. Trzeba niestety upiec kilka bochenków żeby naocznie przekonać się, jaką konsystencję powinno mieć ciasto żeby ładnie wyrastało, i ile czasu trzeba, żeby w ogóle dobrze wyrosło. Praktyka to klucz.

Ja kieruję się kilkoma podstawowymi zasadami, mianowicie:

- Gdy chleb wyrasta, to musi wyrastać tyle, żeby minimum podwoić swoją objętość. Jeżeli w przepisie jest napisane, że ma wyrastać godzinę, a u mnie po godzinie nic się nie dzieje, to czekam dłużej, najwyżej przekładając ciasto w nieco cieplejsze miejsce.

- Lepsze ciasto zbyt luźne, niż zbyt twarde. Ciasta twarde łatwiej się formuje, nie kleją się do rąk i w ogóle są super, ale potrafią wyrastać godzinami, a później i tak wyjdzie z nich zakalec. Ciasta zbyt luźne mogą rozlać się po blasze w trakcie pieczenia i bochenek wyjdzie płaski, ale i tak pyszny.

- Chleb zawsze wstawiamy do piekarnika nagrzanego do najwyższej temperatury podanej w przepisie, najlepiej wyrzucając go na blachę która nagrzewała się razem z piekarnikiem.

- Chleb jest upieczony wtedy, kiedy postukany od spodu wydaje głuchy odgłos.

- Ciasta z dużą ilością mąki razowej będą się zawsze kleić bardziej od tych białych, a chleby z dużą ilością mąki żytniej przypominają bardziej pastę niż ciasto - trzeba powstrzymać chęć dodawania mąki bez końca, bo chleb wyjdzie twardy i niezbyt dobry. Zazwyczaj po pierwszym wyrastaniu ciasto staje się przyjemniejsze we współpracy.

- Wodę zawsze dodajemy stopniowo, może się okazać, że będziemy jej potrzebowali dużo mniej niż w przepisie. Dolać zawsze można, odlać już ciężej ;)

- Płaski chleb też jest spoko!

To takie moje podstawy które zgromadziłam sobie z doświadczeń rozciągniętych na przestrzeni kilku lat. Obecnie pieczenie chleba na zakwasie to dla mnie sama przyjemność, bo nie panikuję, kiedy coś idzie niezgodnie z opisem. Wyrasta dłużej? A niech se wyrasta. Ciasto zabiera dwa razy mniej wody niż twierdzi przepis? Bywa, nic na siłę.

Jeszcze raz powtórzę, że w pieczeniu chleba wieje u mnie amatorszczyzną. Ale gdybyście mieli jakieś pytania lub wątpliwości to walcie jak w dym, postaram się pomóc na tyle, na ile potrafię ;)

PeeS Osobnikom z Krakowa chętnie dam trochę zakwasu na początek przygody z pieczeniem, więc jeżeli nie macie od kogo użyczyć to nie musicie szukać zakwasu na allegro, możecie po prostu do mnie wstąpić :) nie musicie mnie znać osobiście, wystarczy mi, że czytacie tego bloga i macie ochotę piec na zakwasie ;) maila znajdziecie w zakładce "współpraca".

przepis na chleb zakwas

środa, 3 kwietnia 2013

Moskole

placki z ziemniaków i mąki


Czasem proste rzeczy są najlepsze. Ja uwielbiam wszelkiego rodzaju "wyroby" z ziemniaków - kluski, zapiekanki, placki i tak dalej, więc gdy znalazłam przepis na moskole od razu wiedziałam, że je zrobię. Podobne placki jadłam kiedyś na urodzinach naszego znajomego, przyniosła je jedna z osób. Były pyszne - zjadłam chyba pół talerza ;) tylko sporo mniejsze, bo służyły tam do maczania w różnych dipach i podane były z czosnkowym masłem.

Z tego co udało mi się dowiedzieć, to tradycyjnie moskole również podawane są z masłem wymieszanym z rozgniecionym czosnkiem, najlepiej na gorąco, i smażone są na kuchennej blasze. Ja blachy kuchennej nie mam, ale to nic, bo sucha patelnia świetnie się w tej roli sprawdza.

Moskole podałam na imprezie jako gorącą przekąskę "wzmacniającą" - następnego dnia głowa boli dużo mniej, gdy zjemy coś ciepłego i solidnego, a nie tylko chipsy ;) Zniknęły w okamgnieniu, więc chyba były dobre. Placki przygotowałam odpowiednio wcześniej, a później wsadziłam je tylko do rozgrzanego piekarnika na ok. 15 minut, żeby je podgrzać.

Przepis znalazłam o tutaj, bo jako jeden z niewielu podawał jakiekolwiek proporcje ;) i skusiła mnie zawartość maślanki.

Składniki:

1kg ziemniaków, najlepiej jakiejś mącznej odmiany
1 szklanka maślanki
2 szklanki mąki pszennej
1 płaska łyżka soli
40g twardego, tartego sera typu parmezan (można pominąć)

Opcjonalnie: jogurt naturalny + czosnek do sosu czosnkowego, lub masło + czosnek do masełka.

Koszt: 3-4zł
Czas wykonania: ok. 45min

placki z ziemniaków i mąki


Wykonanie:

Ziemniaki obieramy, gotujemy w osolonej wodzie. Jeszcze gorące ubijamy dokładnie tłuczkiem. Po ostygnięciu dodajemy mąkę, maślankę, sól i parmezan i zagniatamy ciasto. Powinno nie kleić się zbyt mocno do rąk, tak, żebyśmy mogli uformować wałek.

Toczymy dość gruby wałek i zwilżonym nożem odkrawamy od niego kawałki grubości ok. 2cm, które spłaszczamy w omączonej dłoni tak, żeby były podłużne i miały grubość ok. 1cm. Układamy na omączonym lekko blacie.

Smażymy na rozgrzanej, suchej (bardzo ważne!) patelni. Nie może być zbyt gorąca, bo się przypalą, lepiej posmażyć trochę dłużej, żeby doszły w środku, a z zewnątrz dorobiły się lekko chrupiącej "skórki". Gdy placki są ciemne z obu stron - przekładamy na patelnię.

Podajemy same, jako przekąskę, z sosem czosnkowym lub masełkiem, albo jako dodatek do obiadu czy surówek.


PS. Zrobiłam sobie zakładkę "współpraca", czy już jestem full wypas blogerem a'la Kominek? ;)

A tak poważnie - miałam dość otrzymywania propozycji w stylu "mamy dla Ciebie niemożebny zaszczyt zostania AMBASADORKĄ herbatek typu oczyszczająca, będziesz mogła promować u siebie nasz produkt i w zamian za 2308745 regularnych wpisów o tym, że ta herbatka jest najlepsza dostaniesz jej trzy opakowania". Drodzy marketingowcy i PRowcy. Wy otrzymujecie godziwe wynagrodzenie za swoją pracę. Czemu blogger ma dostawać za swoją miskę ryżu?

Bardzo lubię testować produkty, ale na uczciwych zasadach. Czy tylko ja mam takie momentami...kiepskie doświadczenia?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...