Dziś, wyjątkowo, wpis nie będzie mój ;) WOŚP łączy ludzi - z pomysłodawcą akcji karmimy się od czasu do czasu. Więc gdy wczoraj wieczorem dostałam zaproszenie na gruzińskie pierogi, które je się trzymając za dzyndzołek, nadgryzając krawędź, wysysając ze środka rosół, a później wżerając całą resztę - radośnie zaplanowałam sobie dzisiejszy dzień właśnie w ten sposób. I były absolutnie przepyszne ;) Kto by pomyślał, że mnie facet-programista żywić będzie...ale kleił ładnie.
Zdjęcia mojego autorstwa, ale przepis i wykonanie Miśkowe, więc po przepis (i anegdotę jakąś, chyba nawet) zajrzyjcie na Studenckie Gotowanie :)
A tych dzyndzołków się nie zjada. Aż smutno.
A czemu? niejadalne???
OdpowiedzUsuńTrzcino, bo za te dzyndzołki się trzyma przy jedzeniu - muszą być dość twarde, przez co skleja się je dość grubo. No i po ugotowaniu są półsurowe w środku :)
OdpowiedzUsuńZawsze się zastanawiałam jak się toto klei, bo wygląda uroczo. A środek przypomina z Waszej relacji (a jakże przeczytałam obie) pielmieni rosyjskie. Samam zbyt leniwa na pierogi, ale niedaleko posiadam miłą pierogarnię gdzie takie cuda dają :)
OdpowiedzUsuńAle śliczne są - a dzyndzołki można zasuszyć na pamiątkę (żartuję:)). Mnie zainspirowały i chcę takie zrobić:)
OdpowiedzUsuńfajnie wygladaja:)
OdpowiedzUsuńWyglądają super!
OdpowiedzUsuńLino, a cóż to są te pielmieni rosyjskie? Może namówię Tomka, to mi jeszcze jedne pierogi machnie :D
OdpowiedzUsuńAniu - i można się nimi wymieniać. "A tego obgryzł Wojtek" ;)
Taak, Misiek się postarał. :)